Zbigniew Kulenty – biogram
 
Zbigniew Kulenty – urodzony 1 lipca 1929 roku w Warszawie. W dzieciństwie często zmieniał miejsce zamieszkania, czego przyczyną była praca ojca (obsługiwał dźwigi kolejowe). Wojna zastała rodzinę w Bydgoszczy, skąd uciekli, aby większość wojennych lat przeżyć w Tarnowie i Chełmie. W Tarnowie doczekali wkroczenia Armii Czerwonej. Po wojnie Zbigniew z rodziną wrócił do Bydgoszczy, a następnie przeniósł się do Gdańska na studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Gdańskiej. W sport zaangażował się po przybyciu do Gdańska, początkowo trenując koszykówkę, a następnie rugby w takich klubach, jak AZS Gdańsk i Lechia Gdańsk. Organizował struktury rugby na Pomorzu, miał wpływ na założenie sekcji rugby w Ogniwie Sopot, Spójni Gdańsk, Bałtyku Gdynia. Działacz Solidarności jako członek Komisji Ekspertów Branży Budownictwa. W czasie stanu wojennego ukrywał się w Łodzi. Brał czynny udział w tworzenie Komitetu Obywatelskiego w Sopocie w 1989 r.
 
Transkrypcja relacji Zbigniewa Kulentego (wybór)
 
Rodzina
 
Mój ojciec (Bronisław) był człowiekiem, który też pracował społecznie. (…) Ojciec był maszynistą kolejowym i Polacy, kiedy zaczęła się budowa portu [w Gdyni], wykupili 2 zestawy dźwigów, które jeździły – i mój ojciec był jednym z szefów tych dźwigów. I ciągle gdzieś jeździł. A kiedy był gdzieś dłużej w mieście, to nas ściągał. Pamiętam, że byłem w Katowicach, Siemianowicach, w Rybniku i w końcu myśmy przyjechali, pamiętam to dokładnie, to był 1935–1936 rok, do Gdyni. A on był ściągany do prac w porcie. Ten dźwig tam działał. Pamiętam ten czas dokładnie. Kiedy miałem 5 czy 6 lat, Gdynia wyglądała tak: od naszego miejsca, gdzie był też kościółek, do drugiego kościółka, który jest dalej – to była pustka, było pole po prostu. Myśmy wyjechali w 1936 roku z Gdyni do Bydgoszczy. I ojciec nie był już na tym dźwigu, bo matka się denerwowała, że on ciągle jeździ i rodzina przez to jest zaniedbana. Więc przeszedł do parowozowni w Bydgoszczy.
 
Sport
 
Byłem zaangażowany mocno w sport. A z czego to wyszło? Gdy mieszkaliśmy w Chełmie [w czasie wojny], to studenci z lubelskiego, którzy uciekali z Lublina, bo ich tam ścigali, założyli taką sekcję siatkówki. Myśmy mieszkali na obrzeżach Chełma. Był taki plac – zrobili swoje poletko i grali. A w związku z tym, że miałem piłkę, to mnie brali do tej siatkówki. I tak nauczyłem się w tę siatkę, tak zaczęła się ta sportowa sprawa. (…) W Bydgoszczy miałem uraz serca. To wynikało z tego, mówili, że patrzyłem na te wszystkie rzeczy za okupacji. Myśmy przecież uciekali z Bydgoszczy do Łodzi. Widziałem szereg trupów i moje serce było jakby niedorozwinięte. Kolega mojego ojca, lekarz, powiedział:
– Musisz go zapisać do sportu. 
Więc mnie zapisali do Kolejarza w Bydgoszczy i tam zacząłem grać w siatkówkę i w koszykówkę. I nawet byłem niezły. Pewnego razu dorwał mnie trener, który tam też prowadził zespół szkolny na spartakiadzie, i pyta się:
 – Co ty tu robisz?
A ja mówię, że przyjechałem do Gdańska tutaj na politechnikę. 
– No to ja cię angażuję – powiedział i wciągnął mnie do Gwardii. 
I tak się zaczęło.
 
Rugby 
 
Pamiętam, że przeczytałem artykuł: przyjeżdża taki Francuz, który zaczyna w Polsce odtwarzać rugby. Odtwarzać, bo przed wojną już było. No i mówię – pójdę zobaczyć, szczególnie, że to było tam na AZS-ie, na farmacji. A myśmy mieszkali niedaleko, na Chrobrego. Poszedłem zobaczyć i tak się związałem z nimi. Zobaczyłem, że to jest jakaś gra, taka ciekawa, której władza nie lubi. A ja nie bardzo władzę lubiłem, no i myśmy tak w ramach buntu robili to rugby.
 
Myśmy dwa razy wchodzili w Ogniwo. (…) W związku z tym, że był jeden klub: Lechia Gdańsk, drugi był AZS, ale się rozwiązał, to ja jako działacz myślałem, że nie mamy pieniędzy, żeby młodzież jeździła po Polsce, tylko trzeba tu przynajmniej trzy kluby zrobić, żeby miały zaplecze i żeby tu sobie robiły imprezy. I powstał ten pomysł robienia tutaj okręgu o kilku drużynach. No i wyszła sprawa, że Ogniwo. Myśmy tu przyszli z delegacją, żeby założyć sekcję. Na początku nas wyśmiali. Później zaczęliśmy koło tego chodzić i powstała sekcja. Ale, nie wiem, jak to jest, że sekcja Ogniwa została zlikwidowana i po raz drugi żeśmy ją aktywowali. (...)
 
Kiedy wyszła już Solidarność i Komitety, zaczęła się rozmowa, że tu muszą powstać jakieś miejskie młodzieżowe klubiki. Myśmy je nazwali MTS i powstały tu kluby. A ja to tak zorganizowałem, że to były również kluby rugbowe. I np. przy Ogniwie miał być Sokół, też rugby, i te MTS-y plus sekcja młodzieżowa Ogniwa. Te sekcje miały pracować młodzieżą na Ogniwo. (…)
 
Chciałem, żeby młodzież grała. Dlaczego to w Sopocie powstało? Dlatego, że myślę tak: Gdańsk – ma drużynę, Gdynia miała wtenczas jeszcze Spójnię . Tu by się przydał centralny ośrodek. Tu był stadion i wyszła sytuacja, że tu warto zrobić związek okręgowy . I ja zrobiłem siedzibę, która była w pewnym momencie najlepsza w Polsce.
 
Edward Hodura
 
Był takim jakby wariatem. Ale był taki moment, że kiedy pracowałem w Elektromontażu i szedłem z pracy – mieszkałem tu przy ul. Chrobrego i Hodura mieszkał na Chrobrego – to od czasu do czasu go spotykałem albo jego brata. Wysocy, olbrzymi. Był taki moment, że go zaczepiłem i mówię
– Ty w sporcie…?
– Ja w piłkę gram. 
A ja mówię: 
A ty byś nie chciał na rugby?
A co to jest?
Mówię:
– Stary, ty masz takie warunki…
Mówię: trening jest (…) i on się zainteresował i przyszedł do Lechii. I tak został. To był naprawdę człowiek dyscypliny za wszelką cenę. Miał tych dwóch synów, też ich wciągnął. I po prostu wciągał tych ludzi. Żył tym. I zbudował drużynę juniorów, bardzo silną. A potem zaczęły te drużyny rosnąć i zaczęły się te sukcesy. (…) On zarażał odpowiedzialnością. Chodził koło tego. Wciągnął dwoje dzieci, które chował tak ostro. Był takim ostrym człowiekiem, takim zasadniczym. (…)
 
Sopot
 
Moja matka postanowiła wyjechać do Mielca, tym bardziej, że rodzice część majątku tam odzyskali i wybudowali domek. Więc myśmy dostali w Gdańsku mieszkanie 2-pokojowe po rodzicach. I wtedy się zaczęła sprawa. Byliśmy zauroczeni tym Sopotem – ciągle żeśmy jeździli. Doszło do takiej rozmowy, że może się zamienimy. Zamieniliśmy mieszkanie i tak zostałem w Sopocie.
 
Komitet Obywatelski w Sopocie 
 
Myśmy zaczęli organizować odezwę do obywateli. Nikogo nie znaliśmy, kogo można by wziąć do wyborów. To był majstersztyk organizacyjny. Myśmy uzgodnili, że podzielimy to na takie okręgi, jak są wyborcze okręgi, i spróbujemy zaapelować, kto chce pracować. I będziemy na tych ludzi patrzeć. I powstały te okręgi, doszło do wyborów ogólnych. To znaczy myśmy poprosili, żeby oni wysunęli swoich kandydatów, żeby była jakaś hierarchia. To oni wysunęli i w sumie było 50 osób. Kolega opracował taki system, żeby wybrać z 50. Opracował takie tematy, punkty i zaczęliśmy te osoby partiami pytać. I tu są oceny, z tego miały nam wyjść 32 osoby.(…) I te 32 osoby wygrały.
Myśmy w Komitecie Obywatelskim opracowali program. Uważaliśmy, że Sopot umieszczony między dwoma dużymi miastami nie może być trzecim miastem. On akurat nadawał się, żeby tutaj była taka przyjemna wieś, do której przyjeżdżaliby i gdańszczanie, i gdynianie. Natomiast myśleliśmy, żeby rozbudować handel. Całkiem inny mieliśmy program rozluźnienia tego Sopotu. (…)
Na jakiej zasadzie był zorganizowany Komitet? Musieliśmy znaleźć ludzi z Sopotu, przynajmniej takich, którzy ten Sopot kochali. Czyli robiliśmy na przykład sesję o kulturze i zaprosiliśmy wszystkich zainteresowanych. Pamiętam, że to było na uniwersytecie, w tym starym budynku – przyszło bardzo dużo ludzi i rozmawialiśmy, jak oni widzą ten układ. Później mówiliśmy o sprawach Sopotu, o tych solankach, bo był wywiert, ale nieukończony… No i tam się pokazał taki inżynier – fachowiec. Tam się spotykało tych ludzi właśnie, którzy mieli coś do powiedzenia, którzy się na tym znali, i myśmy ich wyławiali. To był ten sposób wyławiania ludzi nawet do rady. To ciekawa historia, ale Sopot miał być miastem otwartym, innego typu. Nie zabudowywanym, ile wlezie. (…) Myśmy mówili nie o wielkich hotelach, tylko mieście na wzór na przykład Zakopanego, gdzie były tak zwane małe pensjonaty rodzinne. (…)