Kategorie haseł

medycyna
(3)

Powojenny Sopot

Nazywam się Teresa Lichodziejewska. Urodziłam się w 1931 roku w Wilnie. Nie jestem zatem rodowitą Sopocianką. Powodem wzięcia udziału w projekcie  "Sopocianie 1950-1970" jest chęć podzielenia się wspomnieniami dotyczącymi bycia mieszkanką Sopotu w latach 1946-1955, a także mojej wieloletniej pracy w Służbie Zdrowia na terenie Sopotu. Jestem emerytowanym lekarzem.

Z Sopotem jestem związana emocjonalnie. Tu mieszkałam, tu pracowałam, z tym miastem łączę wiele moich przeżyć, wrażeń i wzruszeń.

Moje krótkie, spokojne dzieciństwo skończyło się wraz z wybuchem wojny. Ojciec, zawodowy wojskowy zginął w obronie Ojczyzny w roku 1939.

Do Sopotu przyjechałam w styczniu 1946 roku. Tu moja mama próbowała stworzyć swoim dzieciom nowe życie. Było nas czworo. Ja miałam wtedy 15 lat. Warunki wówczas były bardzo trudne.  Większość mieszkań była już zajęta. Wiele osób przyjechało wcześniej. Inni byli bardziej energiczni... Byli też pracownicy urzędów i "działacze", którym było łatwiej otrzymać mieszkanie. Zamieszkaliśmy w domu przy ul. Stalina 677 m.11 (obecnie Al. Niepodległości) w dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią, toaletą i spiżarnią. Lokal był strasznie zaniedbany, pełen szczurów i insektów, a umeblowanie  stanowiły dwa łóżka, lustro i uszkodzony kredens kuchenny. Jeden z pokoi nie nadawał się do użytku z powodu tkwiącego w suficie pocisku moździerzowego.

Obecna Al. Niepodległości była o wiele węższa niż obecnie, a ruch samochodowy minimalny. Częściej widziało się pojazdy wojskowe i platformy konne, rozwożące węgiel, czy inne towary. Przed domami były ogródki kwiatowe, które w związku z poszerzaniem jezdni, stopniowo likwidowano.

Na budynkach i w klatkach schodowych oraz przy wejściach do piwnic były duże napisy: Min niet (fonetycznie) - co oznaczało, że budynek został sprawdzony przez saperów i... min nie ma!

Przerażające były pozostałości wojny. Wiele tymczasowych grobów było przy ulicach Jana z Kolna, Reja - w ogródkach, okolicznych lasach. Trupy niemieckie w okolicy Kamiennego Potoku, w lasach miejskich - okopy z nieżyjącymi żołnierzami radzieckimi i niemieckimi. W lesie, za ul. Smolną porzucone skrzynie amunicji, granatów, rakietnic. Przy plaży zniszczone czołgi. W okolicy Opery Leśnej - trupy radzieckich żołnierzy, spalone wojskowe pojazdy. Wiele porzuconej broni. Dla chłopców (również dla moich braci) to była wielka przygoda! Znosili do domu naboje, pistolety i karabiny nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa i problemów jakich przysparzali naszej Mamie. W tym czasie na terenach wyścigów konnych stacjonował pułk kawalerii polskiej i tam swoje "przygody" z końmi miał mój brat - Eugeniusz.

Pomału życie zaczęło się normalizować. Mama pracowała. My dzieci chodziliśmy do szkoły. Działały urzędy, otwierano sklepy, kawiarnie. Pamiętam cukiernię-kawiarnię Gajewskiego (późniejszy "Złoty Ul"), do której uczęszczał na poranną kawkę i gazetę kuzyn mojej Mamy. Firma reklamowała się wesołym wierszykiem: "Już starożytni Rzymianie byli zdania tego, że przy śniadaniu - ciastko! Ale tylko Gajewskiego!"

Rozwijała się tzw. "prywatna inicjatywa". W najbliższej okolicy piekarnię otworzył p. Cieślak. Przed świętami  nosiło się do niego do upieczenia własne, domowe ciasta. Przy ul. Jana z Kolna działalność ogrodniczą zaczął prowadzić p. Zdrojewski. Em-Ka-Radio - firma p. Karnickiego – znajdowała się na parterze "naszego" domu. Pamiętam też: pan Zygmunt Miłaszewski - wędliny, mięso. Obok sklepik spożywczy z wydawaniem artykułów żywnościowych na kartki. To było miejsce pracy mojej Mamy. Pomagałam jej często – stałam za ladą i sprzedawałam produkty, a potem na drugie pół dnia szłam do popołudniowej szkoły. W następnym domu miał warsztat elektryczny (i radiowy) p. Arciszewski.

Wkrótce przeprowadzono do Sopotu linię tramwajową - nr 7. W jej budowie brali udział chłopcy z hufców pracy – „Służba Polsce”. Pętla tramwajowa znajdowała się między ulicą Leśną, a obecną pętlą trolejbusową. Dzięki tramwajowi miałam ułatwioną drogę na wykłady do Akademii Lekarskiej.

Mój katecheta gimnazjalny ze szkoły na ul. Książąt Pomorskich, dzielny Ksiądz Ambroży Dykiert budował Kościół św. Michała przy ul. 3 Maja (ówczesnej Dzierżyńskiego). Wcześniej msze odbywały się w prywatnym domu, była tam urządzona kaplica – mniej więcej naprzeciwko dzisiejszej świątyni. Pamiętam w pierwszych latach po wojnie harcerze zastępami maszerowali na msze święte do kościoła garnizonowego pw. św. Jerzego. Tam chodziliśmy także i my – mimo że to nie była nasza parafia, tam brałam ślub w 1955 roku z Konradem Lichodziejewskim – również lekarzem. Dla mnie jeszcze takim wielkim sentymentalnym wspomnieniem była obecność księdza Matulewicza w kościele św. Jerzego. Jako młody wikary był księdzem w naszej parafii w Wilnie. Mieliśmy z nim kontakt, zapraszaliśmy go parę razy z różnych okazji.

To była "garść" wspomnień z pierwszych powojennych lat. Właściwie garstka... Ileż ich mam jeszcze w pamięci i sercu!

I ciąg dalszy to  "mała matura" - rok 1948, matura - rok 1950, studia - Akademia Lekarska wydz. lekarski - 1950-1955.

Szpital na Stawowiu

1955 - pierwsza praca - oddział noworodków w szpitalu ginekologiczno - położniczym im. dr Heleny Wolf w Sopociew pałacyku na "Stawowiu". Powojenna służba zdrowia w Sopocie rozpoczęła swą krótką historię. Działały przychodnie, prywatne gabinety lekarskie i dentystyczne. Było prywatne laboratorium analityczne, położna miejska i wydział zdrowia w Urzędzie Miejskim. Od roku 1946 roku funkcjonował szpitalik chirurgiczno - ginekologiczno - położniczy w willi przy ul. Abrahama 18. Tam nie pracowałam, ale dwukrotnie leżałam i byłam operowana z powodu zapalenia wyrostka. To była po prostu kamienica, w której zorganizowano sale dla chorych. Willę przystosowano do pełnienia funkcji szpitalnych, ale dziś to w ogóle trudno sobie wyobrazić, jakie tam warunki panowały. Dyrektorem szpitala był dr Edward Drescher - chirurg. Jego współpracownikami byli dr Władysław Duchniewski i dr Zenon Chorzewski. I przemiła, kompetentna sekretarka p. Irena Korzeniewska (secundo voto Wieloszewska) W późniejszych latach p. Irena pracowała w Wydziale Zdrowia. Szpital został przeniesiony na Stawowie - do pałacyku. Przez kilka powojennych lat Stawowie miało różnych "gości". Tuż po wojnie - zajęty przez wojska radzieckie, które w salonie "urządziły" magazyn kilkunastu pianin i 3 fortepianów - co sama miałam okazję widzieć. Następnie - stacjonowało w pałacyku wojsko polskie, a później był w nim Dom Dziecka. W 1954 roku przeniósł się tu szpital z ul. Abrahama.

Chciałabym teraz wspomnieć lekarzy, którzy pomagali w przyjściu na świat małym Sopocianom

1. Dr Władysław Duchniewski - dyrektor, położnik - ginekolog

2. Dr Tadeusz Kierzkowski - położnik - ginekolog

3. Dr Innocenty Wieloszewski - położnik - ginekolog

4. Dr Zbigniew Pawłowicki - położnik - ginekolog

5. Dr Zygfryd Cieśla - położnik - ginekolog

6. Dr Halina Wiskont - Buczkowska - położnik - ginekolog

7. Dr Jerzy Zimnicki - położnik - ginekolog

8. Dr Witold Gołębiowski - położnik - ginekolog

Przez krótki okres pracowali w "naszym" szpitalu: dr Pobłocki i dr Franciszek Brodnicki. Każda z tych osób miała swoją historię. Wiele z nich miała ciężkie przeżycia związane z wojną. Każda miała swoje spojrzenie na otaczającą rzeczywistość, swoje troski i plany. Niektórzy - dodatkowo - talent! (np. Dr Wieloszewski był utalentowany plastycznie). Najpiękniejsza i najważniejsza dla mnie, była umiejętność prowadzenia dyskusji, fachowość i stała chęć niesienia pomocy (przez cały zespół).

Nasz oddział był bardzo duży. Mieliśmy salę dla noworodków i drugą dla wcześniaków. W tamtych czasach matki nie leżały z dziećmi. Maleństwa przynosiło się im do karmienia. Do szpitala trafiały kobiety nie tylko z Sopotu, ale i z Gdańska. Szpital nie miał wtedy własnej karetki, ale w Sopocie można było skorzystać z karetki pogotowia ratunkowego lub trzeba było dojechać we własnym zakresie. Ordynatorem oddziału noworodków była dr Halina Duszyńska, pediatra. Była moją Szefową i Przyjaciółką, mądrym, dobrym człowiekiem. Praca nie była łatwa, ale ciekawa. I dająca zadowolenie! Np. gdy udało się utrzymać przy życiu 900g wcześniaka, czy widząc uśmiech matki utrudzonej ciężkim porodem 5 kg syna - przyjmowałam jako cud narodzin! Szczęśliwe urodzenie się trojaczków pod koniec lat 50-tych było wielkim wydarzeniem opisywanym w prasie! Na tamte czasy i możliwości medyczne - to były sukcesy! Pracowali na nie nie tylko lekarze, lecz cały odpowiedzialny zespół. Doskonała oddziałowa na "noworodkach" - p. Seweryna Zawadzka - dająca przykład swoim zaangażowaniem w kierowaniu pracą pielęgniarek. Obowiązkowe i czujne pielęgniarki i wymagająca i mądra przełożona pielęgniarek - p. Marszałkowicz. Bardzo przyjazną i pomocną osobą była p. mgr Małgorzata Musielak - kierowniczka szpitalnej apteki. W trudnych sytuacjach potrafiła "wydobyć" potrzebny lek spod ziemi. Wspomnę też p. Kretową - naszą uczynną, przemiłą laborantkę.

Co mam napisać na zakończenie moich wspomnień?

1. W czerwcu 1961 roku "nasz" szpital przeprofilowano na szpital przeciwgruźliczy. Przestają się rodzić dzieci w Sopocie.

2. Ostatnie książeczki zdrowia noworodka podpisane ręką dr Duszyńskiej lub moją - to rok 1961.

3. "Najmłodsi", żyjący rodowici Sopocianie mają dziś 53 lata.

4. Jeszcze wiele lat pracowałam w Sopocie; w higienie szkolnej, w przychodni dziecięcej, w poradni higieny pracy (na ul. Obrońców Westerplatte), w pogotowiu pediatrycznym.

Najbliższy sercu pozostał jednak Oddział Noworodków Szpitala im. dr Heleny Wolf - na Stawowiu.

Dziś, kiedy piszę te słowa, większości wymienionych osób nie ma już na tym świecie. Nie ma również lekarzy z naszego szpitala, moich przełożonych i kolegów. Pozostał dr Witold Gołębiowski i ... ja. Minęło tyle lat…

29.12.2014