Sopocki Klub Morsów

Niewyspanie? To żadna wymówka!

Prawdziwie zimowa lutowa niedziela. Na termometrze – 7 st. C. Śnieg skrzy się w słońcu, para bucha z ust. Na szczęście nie wieje. A nawet gdyby wiało, to dla morsa czy morsowianki (tego ładnego określenia używa Zofia Hłasko, sopocianka, niegdyś mistrzyni saneczkarstwa, od lat miłośniczka kąpieli w zimnej wodzie) to żadna przeszkoda.

Wiadomo, że najważniejsza jest GŁOWA, czyli wewnętrzne nastawienie, zapał, ale i rozsądek. O konieczności używania głowy podczas morosowania za kilka minut opowie mi Aleksander Tokmina, prezes Sopockiego Klubu Morsów. Na razie szybkim krokiem zmierzam w stronę szatni SKŻ, gdzie jak co tydzień o 11.30 spotykają się amatorzy morskiego zimna. Sezon ekstremalnych kąpieli oficjalnie zaczynają w połowie października, kończą w połowie kwietnia. Przez resztę roku też się kąpią, trenują pływanie i inne aktywności.

Wszyscy na „ty”

Już z daleka widzę grupkę morskich wyczynowców w strojach organizacyjnych:  biało-granatowych czapkach i granatowych polarach z klubowym logo. Na piersi każdy ma wyhaftowane imię. – Olo – przedstawia się prezes zgodnie z napisem na polarze. – Mamy taką zasadę, że wszyscy w klubie bez względu na wiek mówimy sobie na ty.

Jest sopocianinem z urodzenia, zamieszkania i zaangażowania. - Chciałbym stworzyć centrum integracyjne sportów zimowych w Sopocie pod hasłem: „Sauna i morsowanie” – mówi jednocześnie pozdrawiając kolejnych przybywających na zbiórkę morsów. - Prowadzimy w tej sprawie rozmowy z radą miasta. I może uda się zrealizować pomysł: że będą całoroczne toalety, prysznic, umywalka do nóg, poidełko. W tym celu potrzebna jest też nowa architektura plażowa. Od lat staramy się też o domek morsów na sopockiej plaży.

Obecnie jest emerytem, wcześniej prowadził własną firmę – zajmował się – jak informuje - aparaturą kontrolną, pomiarową i automatyką przemysłową, a zwłaszcza elementami potrzebnymi do ciepłownictwa i okrętownictwa.

Do rozmowy włącza się Ewa Radziwanowska, członkini zarządu klubu i skarbniczka. – Urodziłam się w Gdańsku, z Sopotem związałam się właśnie przez morsy. Koleżanka mnie namówiła. Spytała czy się wykąpię, ja na to, że spróbuję. W ten sposób jak piętnaście lat temu weszłam do wody, tak do dziś morsuję – uśmiecha się.

Pływanie na kole podbiegunowym

Sopocki Klub Morsów istnieje od 2006 roku. Głównym celem stowarzyszenia „jest upowszechnianie, popieranie i rozwijanie różnych form kultury zdrowotnej, sportu i rekreacji ruchowej w środowisku sopockim. Do celów należy także organizowanie aktywnego spędzania czasu wolnego i różnorodnych form współzawodnictwa sportowego z zakresu masowej kultury zdrowotnej” – deklarują morsy na swej stronie.

Olo: - Z grupy założycielskiej do dziś zostały trzy osoby, m.in. Dzidka. O, właśnie idzie!

- Tak, to ja. Dinozaury żyją! – rudowłosa kobieta wybucha zaraźliwym śmiechem.

- W tej chwili klub to 165 osób. Najstarszy aktywny mors ma 88 lat, jest też kilka ponad osiemdziesięcioletnich pań. Najmłodsi mają po kilka lat – z dumą komunikuje prezes.

Sam do „klasycznego” morsowania przymierzał się trzy lata. - Przychodziłem do Jelitkowa, chciałem dołączyć do tamtejszych morsów. Ale procedura przyjęcia nowicjusza trwała zbyt długo, bym mógł to przeżyć. Trzeba było stać rozebranym w kolejce, potem było oblewanie wodą, natarcie śniegiem - taki chrzest. Dla początkującego, nie zahartowanego człowieka ciężka próba. W końcu zacząłem wchodzić do morza indywidualnie. Ale najfajniej jest w grupie, raźniej i weselej. Dołączyłem więc do sopockich morsów.

Ewa, skarbniczka dodaje: - Morsujemy nie tylko w Sopocie. Organizujemy też zloty, wyjazdy, bierzemy udział w międzynarodowych zawodach.

 

Tekst: Aleksandra Kozłowska

- Przed pandemią takich wyjazdów było kilka rocznie. Największy zlot morsów  odbył się w Mielnie, kiedy równocześnie do wody weszło pięć i pół tysiąca osób. W pewnym momencie z ogólnej grupy sopockich morsów (wchodzą do wody, zanurzają się po szyję i krócej lub dłużej stojąc przebywają w morzu), powstała sekcja morsów pływających. Czyli wchodzimy zimą do morza i płyniemy przygotowując się w ten sposób do krajowych i międzynarodowych rywalizacji – opowiada Tokmina. – Na zawodach dystans może wynosić 25, 50 100, 200 albo 450 metrów, kilometr lub milę. Eliminacje do mistrzowstw świata w zimowym pływaniu odbywają się m.in. w Gdyni. My byliśmy już na zawodach w Jełgawie na Łotwie, w Londynie, Sankt Petersburgu, Chinach. W lutym 2020 roku w Słowenii. Ale najbardziej ekstremalne doznania zapewniło nam koło podbiegunowe, dokładnie Rovaniemi, miasteczko św. Mikołaja. Na zewnątrz temperatura wynosiła - 27 st. C, w wodzie, gdzie płynęliśmy trzeba było co dziesięć minut kruszyć lód, żeby w ogóle można się było w niej poruszać. I tam właśnie po raz pierwszy pływałem w zimowych warunkach. Koledzy mi powiedzieli: „Chłopie, przyjechałeś dwa i pół tysiąca kilometrów, spróbuj!”. I wrzucili prezesa do wody! – śmieje się Olo. – Jakoś przeżyłem. Co więcej, zająłem dziewiąte miejsce.

Powitać wschód słońca

Z głównej grupy morsów wyewoluowała też ekipa znana jako Morze Aniołów. Spotykają się codziennie o wschodzie słońca przy wejściu nr 28 w Sopocie. Wchodzą do morza, ćwiczą jogę, uprawiają wspólny taniec spontaniczny i medytacje. W niedziele zapraszają na wegetariańskie śniadanie na plaży, każdy przynosi termos z herbatą, dzieli się jedzeniem. „Jak nigdy wcześniej, każdy jeden człowiek bez względu na płeć, wiek, zawód czy zasób portfela potrzebuje bezinteresownej akceptacji – piszą Anioły na swej stronie. - „Stojąc na plaży w majtkach wszyscy jesteśmy tacy sami, nikt nikogo nie ocenia, nikt od nikogo nic nie oczekuje. Stoimy ramię w ramię, wpatrujemy się we wschodzące słońce i mamy radość z tego, że jesteśmy na jednej plaży w Sopocie, że chcemy tu być.”

Pajacyki i podskoki

Morsowanie, joga na śniegu (tzw. śnioga), ekspozycja na zimno metodą Wima Hofa biją teraz rekordy popularności. W sobotę i niedzielę (ale i w zwykłe dni tygodnia) trójmiejskie plaże roją się od grup i grupek amatorów zimnych kąpieli. Gdy jedni się rozgrzewają, inni stoją w wodzie nawet po kilkanaście minut, albo już z niej wychodzą cali zaróżowieni od zimna. – Wydaje mi się, że wpływ na to zainteresowanie ma pandemia – zauważam. – Wyjście na plażę daje możliwość spotkania się ze znajomymi, pogadania, wspólnej aktywności. Na dodatek tu można zdjąć maseczkę i odetchnąć pełną piersią. I – co równie ważne – hartować ciało i ducha, na dodatek zupełnie za darmo.

– To nie przez pandemię – oponuje prezes Olo. – To stało się popularne przez organizowanie spotkań i imprez Sopockiego Klubu Morsów. Zrobiło się modne, m.in. dlatego, że od piętnastu lat promujemy zimne kąpiele.

Sam stosuje te zabiegi średnio sześć razy w tygodniu. – Spotykamy się na plaży o siódmej rano, pół godziny później zanurzamy się w morzu. Potem część z nas rozchodzi się do pracy, część – jak np. ja – wsiada na rower. Energia nas roznosi.

Dochodzi 11.45. Czas na rozgrzewkę. Blisko sześćdziesięcioosobowy tłum morsów przytupuje już niecierpliwie. Jeden z nich z dużym głośnikiem pod pachą zarządza wymarsz na plażę. Morsy truchcikiem podążają za prowadzącym, rytmiczna muzyka sprawia, że nogi same rwą się do wymachów.

Na piasku, na wprost wejścia nr 41 morsy formują się w duże koło. Biegają po okręgu, ćwiczą, wykonują pajacyki. Przygotowaniom przygląda się gromada nie morsów – opatulonych po szyję, naciągających czapki na uszy. Z podziwem, ale i zdumieniem obserwują porozbieraną, rozgrzewającą się grupę.

Jeszcze kilka minut wymachów, jeszcze parę przysiadów i już pierwsi morsowie raźno ruszają w stronę zimnych (1,5 st. C) wód Bałtyku. Ale trzeba ostrożnie. Tuż przy brzegu piasek pokrywa cieniutka warstewka lodu, kilkoro wbiegających wpada w poślizg i wywraca się.

- A ty? – pyta Olo. – Czemu nie wchodzisz?

- Eee – dukam. - Wczoraj byliśmy na urodzinach. Nie wyspałam się.

- To żadna wymówka – zauważa prezes.

Ale zaraz dodaje, że nic na siłę. Że morsowanie ma być frajdą, dawać siłę i radość. – Tu nie chodzi o to kto dłużej będzie w wodzie, kto zanurzy głowę, a kto nie. Każdy powinien morsować zgodnie ze swoimi potrzebami. Jedni w rękawiczkach i neoprenowych butach, inni bez – jak kto chce. Byle z głową – czyli z towarzystwem lub asystą na brzegu, odpowiedzialnie wobec pogody. Warto też zanurzać się po raz drugi. Wejść do wody, wyjść i zanurzyć się ponownie. Dopiero wtedy jest super! Organizm jest już przygotowany na zimno, czujemy wręcz wyrzut ciepła. A po kąpieli trzeba porozciągać mięśnie długie i szybko się ubrać. Endorfin starczy na kolejne trzy-cztery godziny. Każdy powinien spróbować!