Romana Orlikowska-Wrońska z domu Wieloch, urodzona 16.12.1942 roku w Stalowej Woli, ukończyła I Liceum Ogólnokształcące w Sopocie, absolwentka prawa Uniwersytetu Warszawskiego, adwokat w Kancelarii Adwokackiej w Sopocie od 1975 roku, obrońca w sprawach politycznych stanu wojennego, sędzia Trybunału Stanu, odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

 

 

Moimi wspomnieniami z dawnych czasów „pokierują” zdjęcia wyciągnięte ze starych rodzinnych albumów. Na tle tych fotografii będę przypominać sobie różne zdarzenia, które pamiętam sama albo znam z relacji rodziny.

Ze zdjęciem nr 1 przenosimy się na przełom lat 1937/1938, do Grand Hotelu w Sopocie (wtedy Cassino Hotel) na bal noworoczny. Za stołem przystojni młodzi ludzie w wieku dwudziestu kilku lat; pogodni i ubrani na balowo wznoszą toast, pewnie za nowy rok. Pierwszy od prawej strony siedzi przy stole Zbysław Smoleń. Mieszkał w tych latach z rodzicami, Jadwigą i Władysławem, w Sopocie. Była to zamożna inteligencka rodzina, przyjaźnili się z moją rodziną Wielochów. Zbysław studiował w Wiedniu; zdjęcie nr 2 pochodzi z jego legitymacji studenckiej Technische Hochschule Wien. Kolejne zdjęcie, nr 3, to Zbysław w mundurze Wojska Polskiego przed wyjazdem na front w 1939 roku, a obok zdjęcie jego matki, Jadwigi Smoleń z tego samego roku (nr 4). Wkrótce zostanie wdową. Jej mąż, Władysław Smoleń, został aresztowany przez Niemców we wrześniu 1939 roku, przewieziony do Piaśnicy i tam rozstrzelany. Zbysław Smoleń po klęsce wrześniowej trafił do niewoli niemieckiej, został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen i tam zamordowany. Nazwiska Władysława i Zbysława Smoleniów są umieszczone na pomniku ofiar wojny przed Urzędem Miasta w Sopocie. Jadwiga Smoleń spoczywa na Cmentarzu Katolickim w Sopocie w tym samym grobie co moi rodzice, Roman i Eugenia Wielochowie.

 

I znowu wracam do zdjęcia z balu w Grand Hotelu. Piąty od prawej siedzi Antoni Wieloch – mój wuj, zamieszkały przed wojną w Gdańsku z rodzicami, Marianną i Władysławem Wielochami, znanymi działaczami Polonii w Wolnym Mieście Gdańsku. I znowu kawałek historii: dziadka Władysława Niemcy wywieźli w 1939 roku do obozu koncentracyjnego w Stutthofie, a wuja Antoniego kolejno do Stutthofu i Sachsenhausen.

Para młodych ludzi siedzących z lewej strony opisywanego zdjęcia to moi rodzice z czasów narzeczeństwa: Roman Wieloch i Eugenia Bogolejsza, nazywana Żenią. Ojciec mój ukończył Gimnazjum Polskie w Gdańsku i Politechnikę Gdańską; działał w kilku organizacjach polonijnych. Przed wojną bywał jako turysta w Niemczech, m.in. ze swoim przyjacielem, Zbysławem Smoleniem. Kilkakrotnie opowiadał nam o swoich obserwacjach, których dokonał podczas pobytów w Niemczech, m.in. podczas olimpiady w Berlinie w 1936 roku. Nabrał wówczas przekonania, że wkrótce Niemcy rozpętają wojnę i że atak nastąpi właśnie na Gdańsk. To z tego powodu opuścił Wolne Miasto, którego był obywatelem, i wyjechał wraz z narzeczoną do Polski, do Stalowej Woli. W ten sposób uniknął wywiezienia do obozu koncentracyjnego.

Kolejne zdjęcia, nr 5 i nr 6, znowu przenoszą mnie w czasy narzeczeńskie moich rodziców. Na fotografii zrobionej przez mojego ojca w 1938 roku pod kwiecistą parasolką na plaży w Sopocie ułożyła się jego narzeczona Żenia. A na kolejnym – szczęśliwa para. To było ostatnie beztroskie lato moich przyszłych rodziców. Potem rozpoczęła się tułaczka. Wojnę i okupację rodzice spędzili na południu Polski, w okolicach Stalowej Woli. Tam urodziliśmy się ja i mój brat.

Następne zdjęcie to już czasy powojenne w Sopocie, z którym łączy się kilka dobrych wspomnień:

Pewnego zimowego poranka 1946 roku przyjechaliśmy dużą odkrytą ciężarówką pod dom przy ul. Kościuszki 33 w Sopocie. Z ciężarówki wyładowanej gratami, pakunkami, kartonami, na których podróżowała 6-osobowa rodzina, wyskoczyło dwoje dzieci: ta dziewczynka w futerku z królika to ja, a obok w kapturku stoi mój brat Wiktor. Z nami i rodzicami przyjechali też rodzice mamy, Mikołaj i Aleksandra Bogolejszowie. Na zdjęciu nr 7 widać wyraźnie numer domu – 33 (obecnie to nr …); na dalszym planie widać gmach sopockiego ratusza. Wbiegliśmy do domu; to był niesamowity kontrast z drewnianym barakiem, który opuściliśmy poprzedniego dnia.

Gmach ratusza nazwaliśmy zamkiem – wydawał nam się bajkowo piękny, tajemniczy i niedostępny. Wkrótce zaczęliśmy z bratem chodzić do przedszkola urządzonego w domu przy ul. Armii Czerwonej w Sopocie. Na zdjęciu nr 8 widać grupę przedszkolaków; mój brat Wiktor w środku, odwrócony do kamery. Do tego samego przedszkola chodził też Krzysztof Szymborski (znany w późniejszym czasie opozycjonista; w 1970 roku był sądzony w tzw. procesie taterników i skazany na więzienie). Chodziliśmy z nim do I Liceum Ogólnokształcącego w Sopocie. Nasza przyjaźń datuje się więc... od przedszkola. Do Sopotu przyjechali też moi dziadkowie, Marianna i Władysław (zdjęcie nr 9), i zamieszkali w domu przy ul. Kopernika 10. Na zdjęciu nr 10 stoję z bratem po prawej stronie na schodach tego domu. Zdjęcie nr 11 to złote gody dziadków Wielochów – stoję przed kościołem. Na zdjęciu nr 12 dziadkowie wychodzą z kościoła.

Ciekawe wspomnienia wiążą się ze srogą zimą, chyba 1947 lub 1948 roku, podczas której zamarzł Bałtyk. Można było spacerować po lodzie kilka kilometrów w głąb morza. Na zdjęciu nr 13 widać mnie z bratem i kuzynami na sankach daleko od brzegu. Na horyzoncie można zobaczyć sporo ludzi.

Molo zawsze było miejscem spacerów. Na zdjęciu nr 14 widnieję ja z bratem i misiem chyba importowanym z Zakopanego. Na kolejnym, nr 15 ja z rodziną z Poznania.

Przechowuję w archiwach rodzinnych obrazek pamiątkę z I Komunii Świętej.

Obrazek podpisał niezapomniany proboszcz tej parafii, ksiądz Ambroży Dykier (zdjęcie nr 16). Na kolejnym zdjęciu (nr 17) widać naszą rodzinę przed biurem parafialnym kościoła przy ul. 3 Maja (wtedy Dzierżyńskiego) w Sopocie. Ważny jest też dla mnie dokument ukończenia nauki religii z 1960 roku, na którym widnieją zdjęcia całej mojej maturalnej klasy z I Liceum Ogólnokształcącego w Sopocie (zdjęcie nr 18).

Wiele wspaniałych wspomnień łączę z nartami na Łysej Górze w Sopocie. To była naprawdę „kultowa” sopocka góra. Na szczycie spotykali się wszyscy sopoccy narciarze i saneczkarze. Czasami był tam taki tłok, że nie było jak ustawić nart. Były powitania, rozmowy, oglądanie sprzętu, a na koniec zjazd z Łysej. Organizowano tam zawody narciarskie dla dzieci – na zdjęciu nr 19 jesteśmy mój brat i ja przy mecie zawodów. Był też w Sopocie stok slalomowy nad stadionem w lesie. Na zawodach królował tam chłopak, który przyjechał z Zakopanego; nazywaliśmy go góralem, później był instruktorem wykładowcą PZN – to mój mąż, dr Edward Wroński, wieloletni wykładowca Politechniki Gdańskiej.

Jestem w posiadaniu artykułów z lat 50., w których są wymienieni sopocianie, zwycięzcy zawodów w Sopocie i Wieżycy: Andrzej Lewandowski, Wiktor Wieloch, Roma Wieloch, Janusz Emerich i Edward Wroński. Ale największym moim sukcesem narciarskim był udział jako reprezentantki Wybrzeża w ogólnopolskich zawodach w Wiśle, na których zajęłam 2 miejsce w zjeździe; załączam do wspomnień artykuł, chyba z „Głosu Wybrzeża” z moim zdjęciem (to ta dziewczynka w okularach narciarskich); był to chyba 1954 rok.