Jak Przemek może, to my też

Wiedza, używanie nowych technologii są ważne i sprawiają, że lekcje są ciekawe. Ale najważniejsze – by każdy uczeń czuł się na tej lekcji chciany, ważny i potrzebny. By czuł, że nauczyciel poświęca mu uwagę. To jest właśnie fundamentalny element: jest człowiek, i ja go szanuję. Bez różnicy: senior czy nastolatek, członek zarządu wielkiej korporacji czy więzień – bo z nimi też pracuję

Aleksandra Kozłowska

Przepastne kanapy, pufy, fotele, w których można się wygodnie zapaść, na środku basenik z kolorowymi piłeczkami, na ścianach plakaty i portrety: zarówno filozofów, jak i licealistów. Wielokulturowa pracownia U3 w podziemiach sopockiej „dwójki” wystrojem mocno odbiega od „klasycznej” szkolnej klasy. Nic dziwnego - zajęcia, które się tu odbywają, też do standardów - niestety - jeszcze nie należą. W U3 króluje bowiem filozofia, a dyskutują o niej wspólnie uczniowie i sopoccy seniorzy, słuchacze Uniwersytetów Trzeciego Wieku. Razem tworzą Zakon Feniksa, czyli międzypokoleniowy fakultet olimpijski z filozofii. Przez ostatnie pięć lat ok. 30 uczniów zdobyło tytuł finalisty lub laureata Olimpiady Filozoficznej.

Pracownia i Zakon Feniksa to pomysł Przemysława Staronia - w II LO uczy etyki, filozofii i wiedzy o kulturze. Jest także psychologiem – wykłada w Zakładzie Psychologii Wspomagania Rozwoju SWPS, Sopockim Uniwersytecie Trzeciego Wieku i Centrum Rozwoju Jump.

W 2018 r. Staroń w najważniejszym polskim konkursie dla nauczycieli, organizowanym przez „Głos Nauczycielski”, został Nauczycielem Roku.

 

Arena działania

 

Usadowiona komfortowo w jednym z foteli pytam Przemka o Sopot. Czym jest dla niego to miasto?

- Sopot szybko stał się moim miejscem. Ale nie ukrywam, że gdy myślę o mieście, w którym mieszkam, do głowy przychodzi mi po prostu Trójmiasto – uśmiecha się Przemek. – Bo mieszkam w Gdańsku (choć wcześniej mieszkałem w Sopocie), a pracuję w Sopocie. Dla mnie więc Gdańsk i Sopot to jedność. - Ale - dodaje po chwili - to Sopot jest główną areną mojego działania. Jestem z nim tak związany, że mógłbym się doń wyprowadzić z Gdańska, ale nie wyobrażam sobie na odwrót: że przestaję pracować w Sopocie. Jestem zrośnięty z tym miastem.

Rodzinnym miastem Przemka jest jednak Kołobrzeg – tam się urodził. Później, aż do rozpoczęcia studiów, mieszkał w Koszlinie, a studiował w Lublinie. Sopot w orbicie jego zainteresowań pojawił się, gdy Staroń był na trzecim roku kulturoznawstwa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (na tej samej uczelni skończył także psychologię). – Wtedy związałem się z Jędrzejem. Studiował w Gdańsku, mieszkał w Sopocie. Zaczęliśmy się odwiedzać, ja z Lublina jeździłem do niego, on znad morza do mnie. Pamiętam, jak 10 lat temu, w 2009 r. pierwszy raz przyjechałem do niego, do Sopotu. Wysiedliśmy na dworcu, a że Jędrzej mieszkał w Górnym Sopocie,  szliśmy al. Niepodległości. Nigdy nie zapomnę, jak w pewnej chwili zobaczyłem wielki, czerwony, ceglany budynek sopockiej „dwójki”. „Kurczę” – pomyślałem – „Ale super! Toż to jak Hogwart!”.

Rzeczywiście gmach II LO im. Stefana Batorego robi wrażenie. Nawiązujący do gdańskiego renesansu obiekt został zbudowany w latach 1903-1904 według projektu sopockiego architekta miejskiego Paula Puchmüllera – jego dziełem są także m.in. Łazienki Północne i Południowe, Zakład Balneologiczny czy ratusz. Przed I wojną działała tu szkoła z internatem dla dziewcząt, w okresie międzywojennym koedukacyjna szkoła im. Pestalozziego. 

- Od dawna wiedziałem, że chcę być nauczycielem, patrząc na II LO myślałem więc: „Ale fajnie byłoby tu pracować”. Z drugiej strony od razu przyszła następna refleksja: „Stary, życie takie nie jest – zobaczysz piękny obiekt i od razu będziesz tu uczył”.

 

Stryj byłby z pana dumny

 

- Miesiąc czy dwa później podjąłem decyzję, że chcę się przeprowadzić do Trójmiasta. Lublin bardzo lubię, ale zostać na dobre tam nie chciałem. Gdańsk i Sopot to co innego – nad morzem, blisko mojego Koszalina. Kiedy więc z Jędrzejem uznaliśmy, że byłoby super, gdybyśmy razem zamieszkali, zacząłem przygotowywać się do przeprowadzki.

Nadal był na ostatnim roku kulturoznawstwa, wiedział więc, że do Lublina trzeba będzie jeszcze wracać. Ale pracy szukał tutaj. Po raz kolejny przekonał się przy tym, że życie należy do tych, którzy próbują.

Pamięta, jak przyjechał do Sopotu tuż przed Bożym Narodzeniem. Z plikiem CV w dłoni obchodził szkoły i inne placówki edukacyjne.

- Zaraz obok dworca zobaczyłem Centrum Kształcenia Ustawicznego z Uniwersytetem Trzeciego Wieku - wspomina. - Myślę sobie: „Praca z seniorami, czemu nie?” Wchodzę. Wewnątrz przedświąteczne pustki. W sekretariacie słyszę: „Wykładowców mamy, ale czasem dajemy możliwość wykładu otwartego – jeśli słuchaczom się spodoba, są szanse na zatrudnienie. Proszę przyjść do pani dyrektor w styczniu”. „Fajnie, zawsze jakieś zaczepienie” – pomyślałem.

I faktycznie – poprowadził pierwszy wykład otwarty. Mówił o wielkich religiach świata, o dialogu międzyreligijnym. Seniorom się bardzo spodobało. - Po wykładzie podeszła do mnie jedna z pań, Elżbieta. Powiedziała, że jest bratanicą prof. Władysława Tatarkiewicza. I komentując mój wykład dodała: „Mój stryj byłby z pana dumny”. Nie mogłem dostać lepszego glejtu.

Potem poprowadził drugi wykład otwarty, następnie pojawiła się propozycja stałych wykładów z religioznawstwa, zaraz potem jeszcze z psychologii. Na Uniwersytecie III Wieku pracuje do dziś. Zaprzyjaźnił się też z sopockimi seniorkami (tak to już jest, że zdecydowana większość to kobiety). zainteresował je filozofią, zakolegował z młodzieżą. Szybko okazało się, że międzypokoleniowa przepaść to stereotyp.

 

Jest człowiek, i ja go szanuję

 

A pracę w sopockiej „dwójce” też dostał. Przyszedł z CV, w sekretariacie usłyszał: „W tym momencie nie poszukujemy nauczycieli”. - Ale wtedy otworzyły się drzwi od gabinetu dyrekcji. Dyrektor Jacek Gan pyta, o co chodzi, ja odpowiadam, że właśnie kończę studia i chciałbym tu uczyć. Następnie dialog potoczył się mniej więcej tak: „A czego może pan uczyć?”. „WOK-u (wiedza o kulturze)”. „Świetnie! Z WOK-iem zawsze są problemy, będzie miał pan WOK u nas. A czego jeszcze może pan uczyć?” „Filozofii”. „A skoro filozofii, to też etyki. Świetnie! Bierzemy pana”. - Byłem w szoku – przyznaje Przemek ze śmiechem.

I tak 1 września 2010 r. zaczął pracę w wymarzonym „Hogwarcie”.  

- Po moim Koszalinie, gdzie mieszkałem do wyjazdu na studia, Sopot to drugie miejsce, gdzie żyję tak długo. Ukorzeniłem się tu całkowicie.

Pytam go, jak trafia do współczesnej młodzieży.

- Na studiach usłyszałem od jednego z prowadzących: „Jeżeli uczysz, liczą się trzy kompetencje: wiedza, sposób jej przekazu i kontakt z uczestnikami”. I tak właśnie jest. Z naciskiem na ten kontakt. Wiedza, używanie nowych technologii są ważne i sprawiają, że lekcje są ciekawe. Ale najważniejsze – by każdy uczeń czuł się na tej lekcji chciany, ważny i potrzebny. By czuł, że nauczyciel poświęca mu uwagę. To jest właśnie fundamentalny element: jest człowiek, i ja go szanuję. Bez różnicy: senior czy nastolatek, członek zarządu wielkiej korporacji czy więzień – bo z nimi też pracuję.

Przemek przypomina wypowiedź swojej przyjaciółki, Marty Florkiewicz-Borkowskiej, która dostała tytuł Nauczyciela Roku 2017: „Uczeń zapomni to, co do niego mówiłeś, ale nigdy nie zapomni tego, jak się przy tobie czuł”.

- Nie zgadzam się z tym, że najlepsi są nauczyciele ostrzy, choć ich na pewno będziemy pamiętać. Prawdziwym szacunkiem darzymy tych, którzy byli dla nas… dobrzy. Jak mój pan od wychowania do życia w rodzinie. W liceum miał z nami zaledwie trzy lekcje, a jednak do dziś pamiętam, jak powiedział, że uczeń, który jest nieszczęśliwie zakochany, powinien mieć w szkole ulgę, tak jak ten, który wraca po dłuższej chorobie. Albo moje wychowawczynie - kochane ciocie. Czy wychowca z podstawówki - świetny gość, niesamowity autorytet dla mnie. Do tego bardzo przystojny facet - bujałem się w nim.

 

Czy można zestrzelić ten samolot?

 

Uczy filozofii stereotypowo postrzeganej jako bardzo niedzisiejszy przedmiot. Bo to przecież wiedza kompletnie niepraktyczna, dla wielu niepotrzebna. Okazuje się jednak, że fascynująca, o ile umie się o niej opowiadać.

- Gdy reklamowałem w „dwójce” zajęcia z etyki, wchodziłem do klas pierwszych i zagajałem: „Słuchajcie. Leci samolot na WTC. 10 tysięcy ludzi w WTC, 100 osób w samolocie. Można zestrzelić ten samolot czy nie? Tym właśnie będziemy się zajmować”. To intrygowało młodzież. Dziś liczba uczących się etyki to 75 proc. uczniów tej szkoły.

Bo filozofia to przecież rozmowy o tym, czym żyje większość nastolatków, choć może nie wszyscy się do tego przyznają. To właśnie w tym wieku dręczą nas fundamentalne pytania, które zainpirowały m.in. Paula Gauguina: „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?” Pytania o sens życia i śmierci, miłości i prawdy, piękna, dobra, ale i zła. Mając kilkanaście lat myśli się o tym nieustannie.

- Ale dorośli mają tak samo duży głód filozofii, jak młodzież – uważa Staroń. – Tylko że u nich ta potrzeba została wyparta. A filozofia to umiłowanie mądrości prowadzące do głębokiego, wyzwalającego samopoznania. Każdy, choćy nieświadomie, do niego dąży.

Dzielenie się wiedzą to dla Przemka sposób na samorealizację. Pomysł, by zostać nauczycielem, bardzo wcześnie pojawił mu się w głowie. Wbrew rodzinnym tradycjom, choć jego mama Jola chciała być nauczycielką. Ostatecznie jednak pracowała w budownictwie, w budowlance poznała też ojca Przemka, Tadeusza. - Dziadkowie to także inżynierowie. Budowali Petrochemię w Płocku – mówi Staroń. - Pochodzili z Kresów, po wojnie zamieszkali na Opolszczyźnie, w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie urodziła się mama. Potem był Płock, dalej Koszalin. A tymczasem ja i siostra wyrośliliśmy na humanistów. Tylko brat poszedł na polibudę.

 

Hejt

 

Od lat nie kryje, że jest gejem. Z jednej strony ta otwarta postawa pomaga ludziom młodym zmierzyć się z własną seksualnością i nie zawsze przyjaznym otoczeniem. Z drugiej potrafi też bulwersować, wywoływać agresję i nienawistne komentarze. Gdy w 2018 r. dostał tytuł Nauczyciela Roku, KUL, jego macierzysta uczelnia nie kryła dumy. - Chwalili się mną na stronach swoich wydziałów. Do momentu, gdy ktoś podesłał im link, że jestem gejem. Nagle wszystko zniknęło.

W prawicowych mediach hasło „Przemysław Staroń” uruchamia lawinę podłych określeń.

- Ale po mnie hejt spływa jak po kaczce – mówi nauczyciel. - Przywykłem do tego. Wyhodowałem sobie grubą skórę. To, co kluczowe – zrozumiałem, jak ważne jest to, że jako nauczyciel nie kryję swej orientacji. Dostaję w związku z tym mnóstwo listów, mejli, np. od nieheteroseksualnych uczniów, nauczycieli czy rodziców osób LGBT. Tak naprawdę dziękuję tym wszystkim pracowicowym portalom za ich akcję po Nauczycielu Roku, bo wiele osób dowiedziało się o mnie, zrozumiało, że: jak Przemek może, to my też. Też możemy być odważni. Dzieciaki z Sopotu przyznają, że dzięki temu, że się nie ukrywam, czują się bezpieczniej. Bo nie są w tym osamotnione.

Zaznacza, że nie jest oficjalnym działaczem ruchów LGBT, choć bardzo je wspiera. Cieszy się też, że może okazywać solidarność z osobami dyskryminowanymi, nie tylko homoseksualistami. Bo dyskryminacja dotyka ludzi z różnych absurdalnych przyczyn: wystarczy, że ktoś jest rudy, otyły, stary. Albo biedny. Albo adaptowany. Powodów, by wykluczać, niestety nigdy nam nie brakuje. A Przemek mówi, że chce łączyć, a nie dzielić, bo przecież wszyscy żyjemy pod tym samym niebem, przeżywamy te same radości i płaczemy takimi samym łzami. W człowieczeństwie jesteśmy równi - a jeśli wierzymy w Boga, to bez wątpienia przed Nim szczególnie.