Mateusz Ciechanowski, 02.2019 r.

 

- Chodziliśmy z ojcem nad Jeziorko Nowowiejskiego, zwane też Morskim Okiem. Tata zrobił mi podbierak do wodnych stworzeń i łapaliśmy różne bezkręgowce: pijawki końskie, pluskwiaki wodne z typu wioślaków, chrząszcze, takie jak pływak żółtobrzeżek. W puszce, którą ktoś wrzucił do wody, pływał uwięziony karaś. Złapaliśmy go i zanieśliśmy do domu. Wpuściliśmy do mojego akwarium. Żył dobrych parę lat razem z egzotycznymi gupikami, mieczykami i innymi rybkami

 

Tekst: Aleksandra Kozłowska

 

Gdyby porównać sopocki staż rodziny Mateusza Ciechanowskiego do rośliny, z pewnością nie byłby to wiekowy dąb. Raczej berberys albo jałowiec - ich system korzeniowy jest znacznie płytszy.

- To fakt. Nie jesteśmy zbyt mocno zakorzenieni w Sopocie - przyznaje dr Ciechanowski, biolog i chiropterolog z Katedry Ekologii i Zoologii Kręgowców na Wydziale Biologii Uniwersytetu Gdańskiego. - Dziadkowie ze strony mamy przyjechali na Pomorze z centralnej Polski. Tata był z Sosnowca, ale cała jego rodzina pochodzi z Wielkopolski. Mama przez pierwsze lata życia mieszkała z rodzicami w Sopocie, potem przenieśli się do Kielc. Nie jest to więc żadna długa historia.

 

Muzyka i kokorycze

 

- Mama była muzyczką, uczyła w Sopockiej Szkole Muzycznej gry na fortepianie - opowiada Mateusz. - Sam zresztą też chodziłem tam do ogniska muzycznego. Sześć lat uczyłem się gry na pianinie. Mama mnie zachęciła. Czy to lubiłem? Momentami tak, ale nie była to moja wielka pasja. Przez długi czas jeszcze kolędy grałem, teraz już bardzo rzadko. Szkołę muzyczną zapamiętałem przede wszystkim jako budynek o cudownym wnętrzu, głównie ze względu na zabytkową stolarkę. Coś obłędnego! W pamięci utkwiła mi też droga do szkoły - mostek nad wąwozem przy ul. Obrońców Westerplatte, a wąwozie masa kwitnących wiosną kokoryczy. Fioletowych, białych… Rosną tam trzy albo cztery gatunki, w tym gatunek z czerwonej listy Pomorza Gdańskiego - kokorycz pusta (corydalis cava), ma tam naprawdę obfite stanowisko. To roślina typowa dla żyznych lasów liściastych, grądów. Niektórzy botanicy uważają za bardzo możliwe pochodzenie kokoryczy w tym miejscu za wygenerowane przez ludzi, za rozsianie się z ogrodów. Niezależnie od tego widok wąwozu z przewieszonym mostkiem i kwitnącymi kokoryczami to moje bardzo mocne wspomnienie związane z Sopotem. Zakorzeniło się w mojej pamięci zanim jeszcze dowiedziałem się, że to co tak pięknie kwietnie, to kokorycz.

Mateusz mieszkał w Sopocie od urodzenia. - Dorastałem w Dolnym Sopocie, na ul. Kordeckiego, zaraz koło Łazienek Południowych. To okolica, która daje duże szanse na obserwacje przyrodnicze.

A do obserwowania przyrody ciągnęło go od dzieciaka. - Pamiętam chodzenie na plażę. Zwykle były tam tylko krzyżowki i łabędzie, ale czasem pojawiały się rzadsze gatunki. Lubiłem odkrywanie co to jest - że właśnie czernica, że głowienka, albo biegus zmienny. Zimą zdarzał się edredon. Albo patrzę, a tu jakiś dziwny łabędź chodzi z naszymi. Okazuje się, że to łabędź krzykliwy, który wtedy jeszcze nie gnieździł się w Polsce. Żeby lepiej radzić sobie z rozpoznawaniem gatunków, dostałem wtedy swą pierwszą lornetkę.

- Dobrze pamiętam moje pierwsze książki przyrodnicze, które dostałem jeszcze przed szkołą i zerówką; był to atlas „Ptaki Polski” Sokołowskiego oraz „Pazie i rusałkio motylach. Atlas Sokołowskiego ma dziś dla mnie wartość tylko historyczną, na podstawie tych dość pokracznych rysunków, których kolory fatalnie przekłamała PRL-wska poligrafia trudno rozróżnić poszczególne gatunki. Ale „Pazie i rusałkiz krótkimi opowiastkami o różnych motylach napisanymi poetyckim językiem, ilustrowane obrazkami wszystkich stadiów rozwojowych, ukazanymi na roślinie żywicielskiej lubię do dziś.

- Bardzo długo też jako maluch jeszcze zaczytywałem się w podręczniku do biologii, trudno mi teraz określić dla której klasy był przeznaczony. Wszystko mnie w nim interesowało, może z wyjątkiem pojęć biochemicznych i molekularnych. Fascynował mnie przegląd systematyczny, cała ewolucja...

 

Cierniki nie chcą budować gniazda

 

Świetną okazją do prowadzenia obserwacji przyrodniczych były wakacje. Przyszły biolog jeździł z rodzicami do Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego. Emocji nie brakowało. Na tamtejszych łąkach spotykał żurawie - wtedy te skryte, płochliwe ptaki były wielką rzadkością. - Skradało się więc do nich wśród traw cichutko, powoli… Teraz żuraw jest gatunkiem bardzo licznym, pospolitym, który zaczyna u nas zimować. Wystarczy jakieś bajorko za chałupą i można go zobaczyć. W czasach mojego dzieciństwa rzadki był też kruk. Zobaczyć taką parę to było wow! Prawdziwe przeżycie.

- Ciekawiły mnie też krajowe gatunki ryb. Z tej serii co „Ptaki Polski” miałem też atlas ryb. Miałem też oczywiście akwarium w domu - to ja je chciałem, a potem tata sprzątał - śmieje się przyrodnik. – Przeczytałem, że można hodować cierniki. Strasznie się nimi ekscytowałem - w szacie godowej samce mają czerwony brzuch, zielono-niebieskie plecki, powinny wić gniazdo. Pojechałem więc rowerem do Jelitkowa, nałowiłem cierników w ujściu Potoku Oliwskiego (pamiętam, że wpływały tam też stornie i gładzice). Rybki przywiozłem do domu w słoiku. Niestety moje cierniki zamiast wić gniazdo, wszystkie padły. Nie wiem co robiłem źle, bo to rybki znane z bardzo małych wymagań co do wody.

Lepiej poszło z pewnym karasiem. - Chodziliśmy z ojcem nad Jeziorko Nowowiejskiego, zwane też Morskim Okiem, koło Opery Leśnej. Tata zrobił mi podbierak do wodnych stworzeń i łapaliśmy różne bezkręgowce: pijawki końskie, pluskwiaki wodne z typu wioślaków, chrząszcze, takie jak pływak żółtobrzeżek. W puszce, którą ktoś wrzucił do wody, pływał uwięziony karaś. Złapaliśmy go i zanieśliśmy do domu. Wpuściliśmy do mojego akwarium. I karaś, choć wychudzony przeżył. Żył dobrych parę lat razem z egzotycznymi gupikami, mieczykami i innymi rybkami.

 

Turystyka i nietoperze

 

Pytam Mateusza o szkoły. - Podstawówka, do której poszedłem to SP nr 10, na ul. Kazimierza Wielkiego. Wtedy była to znana zakapiorska okolica. Dolny Sopot nie miał dobrej opinii, uważano go za szemraną dzielnicę. I coś w tym było. Pamiętam takie scenki ze szkoły: z jednej strony mama odprowadza synka na lekcje, z drugiej - z budynku wychodzi policja i wyprowadza uczniów w kajdankach. Bo było włamanie do pobliskiego kiosku. A ci wyprowadzani uczniowie mogli być już pełnoletni, pewnie po trzy razy powtarzali każdą klasę.

Mimo to lubiłem tę szkołę, ponieważ działało tam koło turystyczne Rajdowniczek, którego byłem bardzo aktywnym członkiem. To właśnie z Rajdowniczkiem zwiedzałem moją pierwszą jaskinię - w Mechowie na Pomorzu. To wielka osobliwość geologiczna, bo w takich polodowcowych osadach są piaski, żwiry, ale nie jaskinie. A ta w Mechowie powstała w ten sposób, że piaski zostały scementowane węglanem wapnia i utworzyło się coś w rodzaju litej skały, w której wypłukała się jaskinia.

Turystyka zaważyła nawet o wyborze liceum. - Choć namawiano mnie na renomowaną sopocką „dwójkę”, wybrałem LO nr 1. Bo w „dwójce” nie było wtedy biol-chemu, a co gorsza koła turystycznego - wspomina Mateusz. - A ja wtedy interesowałem się nie tylko przyrodą, ale też geografią. Z kołem mogłem pozwiedzać dużo terenów, odbywały się obozy wędrowne; szliśmy np. z plecakami przez Beskid Niski, albo przez Jurę Krakowsko-Częstochowską. Były wyjazdy na Suwalszczyznę, na Wyżynę Wieluńską. Na Wieluńskiej byłem już zresztą wcześniej - z Rajdowniczkiem, oglądałem tam kolejne jaskinie.

Jaskinie zaczęły go wciągać właśnie w liceum. - Jarałem się nimi bardzo długo. Zapisałem się na kurs taternictwa jaskiniowego w sopockim klubie. Jeśli jednak chodzi o moje fizyczne i manualne umiejętności to odbiegają trochę od oczekiwań, nie byłem tam szczególnie mistrzem - przyznaje ze śmiechem. - Ale dzięki jaskiniom zacząłem coraz bardziej poznawać nietoperze. Wkrótce to one zdominowały moje zainteresowania.

 

Skrzydlate ssaki

 

Pierwszego nietoperza pokazał mu ojciec - na strychu na wsi, gdzie byli na wakacjach. I choć do dziś nie ma pojęcia co to był za gatunek, rząd chiroptera („rękoskrzydłe”, tj. nietoperze) to jego wielka pasja. Zoologiem chciał być „od zawsze”, a że cenił sobie różnorodność gatunkową, postawił na drobne ssaki.

Poszedł na studia - biologia na UG, trafił do studenckiego koła chiropterologicznego i… wsiąkł. - Nietoperze to jedna z najciekawszych grup ssaków. Jako jedyne z tej gromady latają w sposób aktywny. Są też drugim pod względem bogactwa gatunkowego rzędem po gryzoniach. W Polsce żyje ich 26 gatunków, na całym świecie 1400.

Ciechanowski wraz z innymi członkami gdańskiego Akademickiego Koła Chiropterologicznego Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra” co roku współorganizuje na Pomorzu zimowe liczenie nietoperzy. Wchodzi się do ich różnych podziemnych kryjówek: schronów, fortyfikacji, studzienek i notuje każdego zauważonego osobnika. Wszystko po to, by monitorować trendy populacyjne.

- Chiropterologia to obecnie bardzo szybko rozwijająca się dziedzina wiedzy - mówi Mateusz. - Organizuje się coraz więcej konferencji naukowych poświęconych wyłącznie nietoperzom. Coraz więcej też dowiadujemy się na temat usług ekosystemowych jakie świadczą one dla gospodarki człowieka. W strefie umiarkowanej to regulowanie liczebności owadów, w tym tzw. szkodników upraw rolnych i leśnych. Nietoperze są w stanie zniwelować wiele strat w rolnictwie, nie tylko bezpośrednio zjadając owady niszczące plony, ale również obniżając koszty stosowania sztucznych środków ochrony roślin. Skoro zjedzą szkodniki -  możemy „pryskać” mniej albo wcale. Na południu USA wielkie uprawy bawełny „chronione” są przez moloska brazylijskiego, który tworzy tam wielomilionowe kolonie i zjada olbrzymie ilości ciem, których gąsienice żywią się liśćmi bawełny.

W tropikach żyją nietoperze żywiące się owocami czy nektarem. Te drugie zapylają więc wiele ważnych roślin uprawnych, jak choćby bananowce, agawy czy duriany. Z kolei nietoperze owocożerne mają duże znaczenie dla rozsiewania nasion w lasach tropikalnych. Dzięki nim las ten jest w stanie się odradzać na m.in. terenach zniszczonych przez człowieka.

 

Nietoperzowe Brodwino

 

Pytam o siedliska nietoperzy w Sopocie. - Niestety podziemnych zimowisk tu nie ma, nad czym, jako rodowity sopocianin ubolewam - przyznaje biolog. - Nie ma zatem sopockich nietoperzy objętych liczeniami. Wynika to z braku podziemnych kryjówek, gdzie mogłyby hibernować: fortyfikacji, czy choćby starej ceglanej kanalizacji burzowej.

Ale sporo nietoperzy zimuje w nadziemnych częściach budynków, np. na strychach, jak choćby karliki czy nawet na klatkach schodowcyh, jak borowce.  - Zwłaszcza Brodwino jest takim nietoperzowym zagłębiem - mówi Ciechanowski. – To właśnie na tym osiedlu stwierdzono pierwszy na Pomorzu przypadek rozrodu mroczaka posrebrzanego. Mroczki późne mają tam swoje letnie kryjówki, dlatego przy termomodernizacji budynków zgodnie z zaleceniem naszego koła zostawiono dla nich szczeliny pozwalające na wlot do kryjówek.

 

Skarby sopockiej przyrody

 

Ale Sopot to także wiele innych bardzo ciekawych przyrodniczo miejsc.

- Unikalna jest skarpa sopocka, pozostałość poprzednego stadium rozwoju Bałtyku, tzw. morza litorynowego. Kilka tysięcy lat temu morze sięgało dużo wyżej, terenu obecnego Dolnego Sopotu nie było - mówi Mateusz. - To bardzo ciekawa struktura geograficzna, ma duże znaczenie dla funkcjonowania ekosystemu miasta. To niemal nieprzerwany pas zieleni, która nie jest typowym parkiem, a lasem - buczyną żyzną.

Na zlecenie Urzędu Miasta Ciechanowski opisał je w kilku broszurach. Wydawnictwo „Skarby sopockiej przyrody. Najcenniejsze fragmenty miejskiej zieleni” mówi m.in. o kilku użytkach ekologicznych, w tym o przepięknym, wciąż dzikim Jarze Swelini. W przeciwieństwie do innych sopockich strumieni, Swelinia nie została uregulowana. Wije się więc swobodnie, co i rusz opadając w kaskadach i dając w swych nurtach schronienie pstrągowi potokowemu oraz kryjącemu się pod kamieniami przedstawicielowi wirków - wypławkowi alpejskiemu.

- Bardzo cenny jest też obszar, o którego ochronę starałem się dobre parę lat, z sukcesem na szczęście. Mam na myśli kolejny użytek ekologiczny „Wąwozy Grodowe” z pięknie zachowanym łęgiem jesionowo-olszowym, ze źródliskami.

Rosną tam też liczne wiązy górskie. Wśród występujących tam roślin na uwagę zasługuje jedna z traw - manna gajowa umieszczona na Czerwonej Liście Roślin Pomorza Gdańskiego jako gatunek bliski zagrożenia. W publikacji poświęconej „Wąwozom Grodowym” Ciechanowski pisze, że trawa ta „tworzy tam własne zbiorowisko roślinne - szuwar manny gajowej; są to jasnozielone „trawniczki” porastające tereny zimnych, śródleśnych źródlisk. Ów szuwar jest zespołem górskim, spotykanym bardzo rzadko w nizinnej części kraju. Wśród bujnego runa w suchszych miejscach znaleźć można siewki ściśle chronionego drzewa – cisa. A u podnóża wielu starych olch wyrastają kepy kwiatostanów łuskiewnika różowego. Ta oryginalna bezzieleniowa roślina pasożytuje na korzeniach drzew pod którymi rośnie, zapuszczając swe ssawki w drewno żywiciela…”

Do „Skarbów sopockiej przyrody” należy też Zajęcze Wzgórze, jedyny tutejszy rezerwat przyrody. Celem utworzenia rezerwatu była ochrona kwaśnej buczyny pomorskiej. Między bukami rośnie konwalijka dwulistna, kosmatka owłosiona czy siódmaczek leśny. W lesie gnieżdżą się sikory (bogatki i modraszki), zięby, kosy, kowaliki, rudziki i najmniejsze nasze ptaki - mysikróliki.

- Niezła jest też kolekcja dendrologiczna miasta - podkreśla biolog. - Mamy stare, egzotyczne drzewa pomnikowe, jak np. kryptomerię japońską, drzewo iglaste rosnące na prywatnej posesji przy ul. Powstańców Warszawy. Wiele ciekawych gatunków rośnie w Parku Stawowie. A że to park zapuszczony, dużo w nim drzew martwych, a co za tym idzie bytuje tam wiele interesujących chrząszczy puszczańskich związanych z martwym drewnem

Nic tylko - bez względu na porę roku - spakować suchy prowiant i termos z herbatą i ruszać w teren. Eksploracja sopockiej natury to najlepszy (i najzdrowszy) pomysł na spędzanie wolnego czasu.