W 1945 roku wróciliśmy do województwa poznańskiego, zaraz za frontem ojciec szedł a potem my, z Generalnej Guberni, czyli na tereny włączone do Rzeszy, ponieważ tam moja matka miała resztówkę, nie podlegającą reformie rolnej. Dzięki staraniom mojej matki miała być nową parafią, gdzie wybudowała kościół, założyła cmentarz i zaczęła budować plebanię. Myśmy stamtąd musieli wyjechać ze względu na działalność przedwojenną mojej matki.
Udało się ojcu załatwić wagon towarowy, załadowaliśmy trochę mebli które nam nie zabrano, bo to były meble zabytkowe, z ubiegłych wieków, wielka galeria obrazów, z tych obrazów niewiele zostało. No i dojechaliśmy do Sopotu gdzie ojciec wiedział że, bo był tutaj przedtem, ze ten dom nasz typu, zakupiony przez mojego dziadka kiedy był posłem do parlamentu niemieckiego. Gdzie zmarł w 1916 roku, bo się zaziębił po prostu kąpiąc w październiku, ojciec zresztą w tym domu tak samo zmarł mając 95 lat. Dom znajduje się przy ul. Grunwaldzkiej 19.Dom był wyszabrowany ale ludzie sprzed wojny którzy tam byli, Kaszubka mieszkająca na takiej ruderze gdzie pralnia była na podwórzu i rezydentka p. Kunigowa i Bokowie na dole. Na Wilhelmie Gustloffie się nie utopili ani nie uciekli ponieważ byli to starzy ludzie, nie ewakuowali się przed frontem niemieckim. Mieszkanie oczywiście sprzed wojny było całkowicie wyszabrowane, poza kilkoma wielkimi gdańskimi meblami, których nikt nie mógł wynieść, no i ojciec nas wprowadził tutaj. W 1945 roku kiedy cały koniec obecnej Monte Cassino był wypalony, tam były hotele, Grand Hotel uszkodzony silnie jakimiś bombami, o ile mi wiadomo nie był czynny. Koło nas był hotel gdzie na szerokim chodniku, bo Grunwaldzką poszerzono, grała na zewnątrz orkiestra przedwojenne kawałki, orkiestra typu warszawskiego. Hotel urzędował jako jeden z nielicznych tak jak przy dworcu. Do Sopotu przyjechaliśmy na wiosnę, część domów była pusta, na Parkowej obecnej która znowu wróciła do tej nazwy bo to była 22 lipca, całe domy stały puste. Naprzeciwko nas ostatnie piętra kamienicy tej wielkiej, gdzie na dole urzędowała, pani która przyjechała z centralnej Polski i całe lata prowadziła sklep spożywczy Gawędowa. Dalej na Ogrodowej było wielkie ogrodnictwo. Latarnie się paliły gazowe które wieczorem zapalano a rano gaszono na Grunwaldzkiej, początkowo nazywała się Książąt Pomorskich. W Sopocie część tzw. Monte Cassino, kilka budynków było w środku wypalonych, na dole hotele spalone. Przy molu przybrzezne małe stateczki typu parowców wiślanych były wryte w piasek, molo było uszkodzone ale niewiele. Sopot został szybko zasiedlony, początkowo razem z mieszkańcami przedwojennymi czyli z pochodzenia w większości Niemcami, bo Kaszubów było też trochę, którzy tutaj prace znajdowali czy mieszkanie jeszcze przed wojną i zostali w czasie wojny włączeni do Rzeszy Niemieckiej. Te dwie nacje polska i niemiecka bez incydentów większych razem rezydowały w jednych mieszkaniach. O ile pamiętam część wojewódzkich urzędów urzędowała wtedy w sopockim ratuszu który nieuszkodzony stoi do dziś. Nie było kolejki elektrycznej tylko koleje sprzed wojny np. do Malborka był jeden tor który po wojnie został rozebrany i zabrany. Dworzec w Sopocie był spalony, odbudowano go na wystawę. Sopot dużo uzyskał wtedy kiedy postanowiono zrobić wystawę krajową, na dolnym Sopocie rozebrano budynki uszkodzone. Obydwie części łazienek nie były zniszczone.
Moja matka umieściła krowę ( którą przywiozła ze sobą w wagonie) na Kamiennym potoku, co nie było łatwe z dochodzeniem ponieważ wtedy byli jeszcze żołnierze radzieccy i cała masa włóczykijów i zwykłych bandytów żeby to mleko przynosić w bańkach. Kury mieliśmy na podwórzu, w takich werandach letnich mojego dziadka te kury urzędowały. A podobno ludzie mieli wtedy świnki i tak dalej, szczególnie w tych willach poniemieckich. Część tych willi była pusta, zajmował je kto mógł i kto miał plecy w ówczesnym urzędzie miejskim. Mój ojciec chodził za obecny budynek uniwersytetu który był wtedy liceum, dach miał nadpalony. Tam było wielkie targowisko, gdzie można było dostać wszystko co się chciało tzn. od łyżeczek, talerzy, pościeli itd. Ponieważ Niemcy, ludność w Wolnym Mieście Gdańska która potem musiała przyjąć obywatelstwo niemieckie była wysiedlana. U nas w domu wszystko było wyniesione trzeba było też pokupować. Jest to budynek z dwoma werandami , typowy dla Dolnego Sopotu, kiedy był budowany w 1860 roku naokoło było pole i zwykła droga polna, bez piwnic. Na werandach na zewnątrz na piętrze były wychodki żeliwne, bo inaczej by popękały. Na podwórzu stała pralnia z olbrzymimi fajerkami, wannami w którymi się to gotowało, tego nikt nie szabrował zresztą. Przyszedł okres gdzie do jednego mieszkania dokwaterowywano ile się dało lokatorów, na jedną kuchnie były czasem dwie, trzy rodziny. Ten dom początkowo na Grunwaldzkiej był jednorodzinną willą, posiadał pięć pokoi, z dołu szła klatka schodowa typu willowego. W okresie międzywojennym został podzielony na mieszkania, byli ci Kaszubi i Niemcy których rodzice znali sprzed I wojny światowej. Tam gdzie jest technikum handlowe na obecnej Kościuszki była szkoła podstawowa, na piętrze wprowadzono mnie, pod ścianą leżała olbrzymia masa książek bo to była biblioteka, tam umieszczono piątą klasę. Przez wybitą dziurę w drzwiach uczeń mnie wprowadził i powiedział ze nauczyciele wchodzą tak samo, byłem tak tym oszołomiony ze wszedłem ale nauczyciel otworzył normalnie drzwi, bo wszyscy uczniowie wchodzili i wychodzili cały czas tą dziurą. W szkole było bardzo dużo ludzi z Polski centralnej. Chodziłem do szkoły a potem na prywatne kursy języka niemieckiego do p. Dreszera, był lekarzem, były dwie babcie, jedna była bardzo gospodarna i gotowała wszystko tam w tym mieszkaniu na tej ulicy gdzie dziś jest Dworek Sierakowskich. A druga babcia cały czas robiła na drutach. Byli ludzie z zawodu kupieckiego tzw. inteligencja i różni z kresów mówiący czysto po polsku. Kwitła początkowo prywatna inicjatywa gdzie można można było wszystko dostać w sklepikach, potem trochę położono na to rękę. Dwa kina urzędowały od rana do wieczora i przed południem dawano filmy, na początku przedwojenne z Bodą i z Dymszą, co doskonale pamiętam. Wejść można było na legitymację, pierwszy film który obejrzałem to była bajka rosyjska a potem były bajki disnejowskie. Byłem bardzo towarzyski przez harcerstwo w którym tkwiłem i miałem wielu kolegów. Swoje poglądy i rodziców poglądy każdy z nas trzymał przy sobie, nawet gdy przeszło trzy razy tak, które podobno było sfałszowane, nie tworzono organizacji, należano do reformowanych typu PCK czy harcerstwo jak kręgi Małkowskiego. Życie kulturalne na pewno istniało bo i Teatr zaczął działać gdzie na Zemstę potem żeśmy chodzili ale dopiero potem już pod koniec podstawowej szkoły. Szkoły były do klasy siódmej, do ósmej klasy przeszedłem na Książąt Pomorskich gdzie był Suwara dyrektorem. Nazwiska pamiętam p.Romejko-Hurko i szereg innych nauczycieli jak p. Pyżakowska polonistka. Uczyliśmy się łaciny tzn było do wyboru angielski był, nauczycielka angielskiego bardzo dobra ale ucząca kiedyś studentów miała za dużo zaufania do nas i myśmy to wykorzystywali pisząc sobie ściągi, bo pytaliśmy się co będzie na klasówce. Gimnastyki uczył dobry wychowawca Wfu ale ponieważ mówił do każdego „cymbale uważaj co ty robisz” krzyczeli na niego cymbał a na męża p. Pyżakowskiej przedwojennej polonistki, nauczyciela łaciny mówiono rufus ponieważ rufi, rufus było w każdej czytance prawie, trzy lata miałem łaciny.
Czołgów tutaj nie było, o dziwo park w Sopocie był czysty ani gruzów, nikt nie wywoził wtedy papierów i gruzów, bo takie poczucie obywatelskie było, mimo że wszyscy uważali że są to tereny poniemieckie, ci którzy tu przyszli. Po przyjeździe z poznańskiego chleb był czarny, wozami dostarczano żywność, od mleka początkowo w bańkach, po drób, rąbankę itd. z Osowy. Były otwarte restauracje jak ta „Pod Strzechą” na Monte Cassino. Policja gdzie się odbierało paszporty była od początku na Józefa Stalina czyli głównej. Były rozboje były napady typu cinkciarskiego, typu rabunkowego, nie mówię o tym początkowym okresie kiedy jeszcze władza była wojskowa, naprzód rosyjska kiedy tu było zupełne bezhołowie bo wysiedlano tych Niemców do Rzeszy Niemieckiej.
Jak przyjechaliśmy z poznańskiego ktoś przykleił sobie kartkę że zajął nasze mieszkanie jakiś Polak ale ojciec poszedł do urzędu miejskiego, ponieważ mieliśmy przedwojenne opłaty,ksiąg gazu i nazwisko prócz tego można było sprawdzić dokumenty ponieważ ojciec pracował w komisariacie polskim w Gdańsku i gdzieś musiał mieszkać. Ponieważ mój dziadek był tutaj tym posłem do parlamentu niemieckiego z ramienia Polonii a ściślej Kaszub, jeszcze przed I wojną światową też to mieszkanie urzędowało, ojciec tu umarł i dziadek też tak samo. Ojciec przyjmował transport, pomocy, konie ze Szwecji przychodziły i tak dalej w typie UNRY, nosił mundur oficerski marynarki wojennej potem pracował w przejmowanie majątków ziemskich i zakładaniu hodowli PGRów.