Fragmenty listu Herberta Scheffke do Klausa Meissnera opisujące okres marzec – wrzesień 1945.
(…)
W Sopocie pracowałem jako ogrodnik, pracownik kolei, przycinacz, sztauer, ale przede wszystkim robotnik budowlany, i jeszcze jako „architekt wnętrz”. Na samym końcu w barakach przy Wäldchenstr., które wyposażyłem w ukradzione meble dla PCK. Było ciężko. Zwłaszcza na budowie. Rozbieraliśmy domy rodzin Bodtke i Gebauer, całą dolną część Seestrasse. Potem Dom Kuracyjny. Wszystko spalone, tylko ruiny. Zdarzało się, że jednego dnia mieliśmy na budowie 2-3 zabitych. Ja miałem kilka razy wielkie szczęście. Pewnego razu przewrócił się mur, pod którym stałem. Udało mi się w porę odskoczyć. Innym razem z wysokości 8 metrów spadł stalowy dźwigar. Stałem na kuchence gazowej, którą właśnie wygrzebałem z gruzów,  tragarz obok mnie zginął.
(…)
Nad moim łóżkiem wisi sentencja: „ Dopiero, gdy wyjedziesz, poznajesz jak piękna jest twoja ojczyzna”. Oh, co będę robić latem bez morza? Brakuje mi jego widoku jak kromki chleba. W jednej z galerii znajduje się wiele obrazów z widokami morza, np. „Łodzie rybackie nad Bałtykiem”. Często je oglądam, a wtedy z utęsknieniem myślę o Sopocie. Muszę wrócić…
Od marca do września bez przesady z 5 razy niemalże przeszedłem na ” lepszą stronę”. Gdy wkroczyli Rosjanie, byłem z mamą u wuja we Wrzeszczu. Musieliśmy stamtąd uciekać i chcieliśmy dostać się do Sopotu. Tam wszystko wysadzono. Z ok. 10000 osób szliśmy przez Strzyżę, Oliwę i lasy. Mamie zajęło to 3 dni. Zgubiłem ją, ale wkrótce odnalazłem. Kilka godzin spędziłem w obozie jenieckim, potem znów wzięto mnie do obozu. Nic do jedzenia. Żyłem z wszystkiego możliwego (słonej wody, łajna końskiego). Obóz jeniecki znajdował się w katedrze oliwskiej, stamtąd w kierunku Wrzeszcza. (…)
Ze względu na moją głuchotę zostałem wypuszczony. W drodze do domu, w Oliwie, zabrano mi  to co jeszcze miałem. Potem 3 mężczyzn w sklepie z cygarami pobiło mnie do nieprzytomności. Następnie zabrali mnie w stronę lasu i postawili pod ścianą. Miałem mieć gdzieś ukryty złoty zegarek. Kiedy skończyli, przyszedł oficer z tłumaczem. Wszystko mu opowiedziałem. Oficer wypuścił mnie. Pomyślałem, teraz jesteś uratowany, ale na ul. Jana z Kolna znów mnie złapali. Od razu poprowadzili mnie w kierunku Kamiennego Potoku i Orłowa. Tam po raz pierwszy było coś do jedzenia. Znalazłem koc, poduszkę i coś do jedzenia. Z damskiego kapelusza, który leżał na ulicy, zrobiłem sobie męski kapelusz.
W Orłowie szybko zostałem wypuszczony. Byłem tak słaby , że nie mogłem iść. Pierwszą noc przespałem w mieszkaniu Bossmanna . Usłyszeli jak pukam, ale myśleli, że to Rosjanie. Poszedłem do toalety. Gdy wyszedłem, znów stał przede mną radziecki oficer, który chciał mnie pojmać. Ale pozwolił mi tam zasnąć.  O 5.00 rano poszedłem do domu. Zupełnie nie wiedziałem, że mama tam już była, więc poszedłem do dozorczyni. W naszym mieszkaniu znalazłem 20 nieznanych mi ludzi, których przyprowadziła nasza ciotka z Nowego Portu. Wtedy pierwszy raz dostałem czerwonkę, a potem poszedłem do pracy. Każdego dnia za ½ lub 1/3 bochenka chleba. 3 maja poszedłem do szpitala. 5 maja miałem operację wyrostka robaczkowego. Wszystko było owrzodzone i prawie było za późno. Lekarz mnie sobie odpuścił. Jednak po 5 dniach, gdy znów mogłem myśleć, zwyciężyłem. Wtedy nastąpiło 6 tygodni strasznego głodu. Mama wiedziała tylko, że operacja powiodła się. Po 4 tygodniach odwiedziła mnie. Nie było bielizny, niczego, zupełnie niczego. Nosiłem na sobie 2 koszule, które miałem ubrane podczas operacji. Do szyi zabrudzone były ropą i krwią. Mama przyszła ponownie po swoich srebrnych godach. W lazarecie znów miałem czerwonkę. Ludzie umierali jak muchy. Podczas 6 tygodni zmarło 73 mężczyzn na moim oddziale. Po mnie tylko 4 wyszło żywych. Każdego dnia 10 zmarłych. (…) Nie można było się opędzić od wszy. Jeszcze z dziurą w brzuchu uciekłem. Myślałam, uciekaj, inaczej zginiesz! Wola powrotu do domu poprowadziła mnie tam, strąciłem przytomność. Wieczorem dopadła mnie biegunka, która wyssała z moich kości wszystkie siły. Dr. Buch przyszedł do mnie ostatni raz. Pierwszego sierpnia na zawsze zamknął oczy. Był przykładem spełniania obowiązku. Nigdy go nie zapomnę. Chronił mnie przed najgorszym. To, że przeżyłem, zawdzięczam mamie. Dzień i noc była przy mnie i opiekowała się mną z poświęceniem. Odzyskałem trochę siły. Ważyłem mniej niż 100 funtów. Byłem szkieletem. wróciłem do pracy. W końcu miałem taki ropień zęba, że myślałem, że umrę. Poza tym byłem zupełnie łysy. Wyglądałem jak d…a z uszami. Miałem depresję. Wydawałem się sobie półnagi.
21 września uciekliśmy. Dojechaliśmy tu * 25 września. Każdego dnia transportu mieliśmy 10-20 zmarłych.(…)
* Wittenberg