Harry Gawrych zwycięża w wyścigu rowerowym w Gdyni w roku 1939.
Materiał filmowy ze strony Repozytorium Cyfrowego Filmoteki Narodowej
 
Okres przedwojenny i wojna

Od przeszło czterdziestu lat mieszkam w Wiedniu, ale czuję się sopocianinem. Urodziłem się w 1934 roku w Gdyni, gdyż w tych latach tam właśnie był najbliższy szpital. W Sopocie przy ulicy Eissenhardstrasse, obecnie Chopina, upłynęło moje dzieciństwo. Jedną z ważniejszych pamiątek jest dowód osobisty poświadczający moje zameldowanie w Sopocie od 24.03.45 roku, czyli od drugiego dnia po wyzwoleniu miasta.
 
Dobrze pamiętam moich sąsiadów, którzy byli Niemcami - Franz Lipke, Józef Osowski Luise Arnold, którą traktowałem jak babcię. Wiele lat po wojnie spotkałem się z nimi w Hamburgu, aby przekazać wspólne zdjęcia, które zachowały się w naszym domu.  

Mój ojciec, Eulogius, gdy zaczęła się wojna, walczył najpierw na Oksywiu, potem na Helu. Stamtąd trafił do obozu w Stuthoffie. Dzięki doskonałej znajomości języka niemieckiego w obozie został tłumaczem. Wrócił po dwóch latach tak zmieniony, wychudzony, że go nie poznałem. Mama pochodziła z Kujaw i tam zostaliśmy wysiedleni. Wróciliśmy jednak do Gdyni i w czasie okupacji zamieszkaliśmy w Orłowie. Moi rodzice byli obywatelami polskimi przez całą okupację posługiwali się niemieckim dowodem osobistym, na którym była pieczątka Polen.

Naukę w szkole podstawowej rozpocząłem w przykościelnej niemieckiej szkole w Orłowie. Klasa była podzielona na stronę niemiecką i polską, ale dzieci bawiły się razem.

Koniec wojny

Pamiętam koniec wojny, gdy nasz dom w Orłowie został zburzony, a ja zgubiłem się rodzicom. W Gdyni byli już Rosjanie, w Sopocie Niemcy. Miałem 11 lat i sam szedłem do Sopotu, bo tak umówiliśmy się z rodzicami. Zaopiekowała się mną babcia Arnoldowa, rodzice odnaleźli mnie po miesiącu. Pamiętam Rosjan palących kasyno w Sopocie i konwój niemieckich jeńców wojennych do Królewca.

Dzieciństwo

Moimi przyjaciółmi z czasów chłopięcych byli bracia Bronisław i Rajmund  Tusk, starsi bracia ojca Donalda Tuska. Przyjaźniliśmy się od kwietnia 1945 roku, gdy razem zaczęliśmy chodzić do tej samej szkoły. Bronisław, którego przezwałem Bunim, został rzeźbiarzem, ceramikiem i malarzem, legendą gdańskiej bohemy. W tamtych latach wspólnie działaliśmy w harcerstwie, jeździliśmy na obozy, pływaliśmy. Ja należałem też do dziecięcej wspólnoty przy kościele Gwiazda Morza, którą organizował ksiądz Antoni Pestka.

Samochody

Moją ogromną pasją była motoryzacja. Prawo jazdy otrzymałem jako szesnastolatek i mama musiała na to wyrazić zgodę. Rodzice mieli samochód, prezent od wujka z Chicago. Pozwalali mi nim jeździć, bo tata wiedział, że jestem lepszym od niego kierowcą. Byłem najmłodszym członkiem Automobilklubu Morskiego. Organizowaliśmy rajdy, „Pogonie za lisem”. Co roku rozpoczęcie sezonu zaczynało się w swarzewskim kościele od uroczystego poświęcenia aut. W 1963 roku gazety pisały „Sopocianin - Samochodowym Rajdowym Mistrzem Polski!”.
Moje zamiłowanie do sportu dotyczyło również skoków narciarskich. W 1958 roku pobiłem rekord skoczni w Sopocie z wynikiem 24 i pół metra.

Sopocki Klub Jeździecki

Pasją do koni zaraziła mnie moja pierwsza żona Iwoną, która wychowała się w majątku w okolicach Lwowa. Klub jeździecki mieścił się na Wysokiej Wodzie, tam gdzie dzisiaj jest pałac. Pierwszym prezesem klubu był pułkownik Karol Rommel, znawca i nauczyciel hipiki, mistrz Europy w skokach. Kiedy zaczął chorować, mniej więcej w połowie lat 60. XX w., przejąłem to stanowisko. Organizowaliśmy imprezy hipiczne „Pogonie za lisem”, kuligi w sopockich lasach.

Pierwszy zacząłem sprzedawać konie za granicę. Po zawarciu umowy z wicepremierem Stanisławem Kociołkiem zaczęliśmy przejmować dobre konie z PGR - ów, przygotowywaliśmy je „pod siodło”, a następnie dzięki centrali Animex wystawialiśmy je na aukcjach w Łącku. Konie sprzedawane były do całej Europy, znacznie poprawiły kondycję finansową klubu, a ja dzięki temu miałem okazję poznać wiele osób, które pomogły mi, gdy zdecydowałem się na emigrację.

Korso

W przedwojennych gdańskich gazetach, które kolekcjonował mój ojciec, znalazłem informację o kwiatowym sopockim corso. Bardzo spodobała mi się ta idea i w 1966 roku reaktywowałem ją w Sopocie. Organizacja nie była prosta, ale efekt przeszedł nasze oczekiwania. Ogrodnicy dekorowali kwiatami wolanty ze Stargardu i Kwidzyna. Gwiazdy międzynarodowego sopockiego festiwalu piosenki przejeżdżały ulicą Monte Ciasno do Opery Leśnej. Szczególnym gościem imprezy miała być Kalina Jędrusik, którą uczyłem jazdy konnej. Do dzisiaj przechowuję telegram informujący mnie o niemożności jej uczestnictwa w tej imprezie. Godnie zastąpiła ją wspaniała aktorka i urocza kobieta Lidia Korsakówna. Ona też została matką chrzestną naszego klubu jeździeckiego. W 1967 roku w trakcie przejazdu towarzyszyła mi przeurocza, obdarzana powszechną sympatią mieszkańców Trójmiasta, pierwsza spikerka telewizji gdańskiej Danuta Domańska.

Emigracja

W 1968 roku brałem udział w zamieszkach na Politechnice Gdańskiej. Moje charakterystyczne imię zostało łatwo zapamiętane. Od znajomego otrzymałem informację, że interesuje się mną UB. Nie zastanawiałem się długo, z kolegą z klubu jeździeckiego wyjechaliśmy do Sofii. Tam w ambasadzie zgłosiliśmy zaginięcie dokumentów i wydano nam tzw. paszporty konsularne. Z tymi paszportami przekroczyliśmy granicę z Jugosławią, a potem z Austrią. Początki nie były proste, bardzo ciężko pracowałem, ale już w 1970 roku założyłem Szkołę Jazdy Konnej - Reitinstytut w miejscowości Stockerau. Mieściła się ona w starej hali i stajniach pamiętających czasy świetności Habsburgów. Żłoby dla koni były marmurowe, posadzka w stajniach wykonana z drewnianego bruku, jaki można podziwiać w zabytkowym pałacu Schonbrunn. Zajmowałem się tam powierzonymi mi końmi oraz miałem własne, łącznie siedemdziesiąt sztuk. Założyłem klub sportowy, uczyłem jazdy konnej oraz organizowałem zawody hippiczne.

Po zmianie sytuacji politycznej w Polsce, byłem jednym z organizatorów Forum Polonijnego i zacząłem organizować firmy polonijne. Założyłem w Wiedniu klub przemysłowców i handlowców pochodzenia polskiego i przez wiele lat byłem jego prezesem. Działalność ta została uhonorowana medalem za wybitne osiągnięcia w działaniach umacniających patriotyczne więzi polonii z macierzą. Produkowałem i eksportowałem wyroby oświetleniowe dla dużych obiektów, biżuterię, wyroby ze szkła. Byłem generalnym przedstawicielem firmy, która importowała nowoczesny sprzęt medyczny przeznaczony do leczenia onkologicznego. Ta działalność przyniosła mi ogromną satysfakcję, gdyż sprowadzane aparaty były przełomem w oszczędzającym leczeniu chorób nowotworowych. Pierwszy aparat Gammamed 12i został zainstalowany w Warszawie, w Centrum Onkologii na Ursynowie.

W moim życiu dane mi było zetknąć się z wieloma ciekawymi ludźmi ze świata kultury, polityki i biznesu. Poznałem Mieczysława Fogga i Marię Koterbską, Romana Polańskiego, Józefa Lewartowskiego, Klausa Kinskiego, Lecha Wałęsę, Donalda Tuska, Zbigniewa Brzezińskiego, Sobiesława Zasadę, Zbigniewa Religię i wielu innych.

Obecnie nie pracuję już zawodowo, ale nadal pozostaję aktywny. Dużo podróżuję, jeżdżę konno, na nartach, należę do klubu motorowego, pasjonują mnie stare samochody, nadal lubię szybką jazdę. Lato upływa mi najczęściej na żeglowaniu po największym stepowym jeziorze Europy – Nezyderskim, Neusiedler See. Jestem ojcem dorosłej już córki, która mieszka i pracuje w Wiedniu. Do Sopotu przyjeżdżam kilka razy w roku, zawsze 1 listopada na groby rodziców i dziadków. To moja „matula” Marianna zaszczepiła mi potrzebę aktywności, optymizm, zamiłowanie do sportu i działania.