Matka panny młodej musi mieć kapelusz!
Mała Ewcia otwierała szafę mamy i… obcinała sweterkom ściągacze z rękawów. - Z jednej strony taki ściągacz związywałam i miałam gotową czapeczkę dla lalki - opowiada. - A jak potrzebowałam frędzli, to je sobie z obrusa obcięłam. Mama nie mogła sobie ze mną poradzić
Aleksandra Kozłowska
 
Szalony Kapelusznik byłby tu przeszczęśliwy. Kapelusze letnie i zimowe, małe kapelusiki przypominające „garnuszki” z lat 20. i szerokoskrzydłe kapeluszyska jakich nie powstydziłaby się Alexis Colby. A prócz tego czapki, toczki, stroiki, fascynatory we wszystkich kolorach, skromne i bogato zdobione, z kwiatami, piórami, woalkami… A wśród nich Ewa Mróz, właścicielka pracowni przy ul. 3 Maja 56. Bez kapelusza, bo jak mówi: – My, modystki jesteśmy zupełnie jak szewcy. Mam, oczywiście jeden, czy dwa kapelusze na specjalne okazje, ale na co dzień nie noszę.
Zaczęło się bajkowo
Sopocianka od urodzenia – na świat przyszła w 1947 r., w domu, jak to się tuż po wojnie rodziło. Ojciec z Warszawy, mama z Poznania. Mąż, Aleksander też rzemieślnik – złotnik, ale już na emeryturze – jest teraz prezesem Sopockiego Cechu Rzemiosł Różnych.
Firmę założyła w 1983 r. Dobrze pamięta swój pierwszy kapelusz. – Wtedy mój sklep był jeszcze przy al. Niepodległości. Pierwszy dzień po otwarciu, pod pracownię podjeżdża czerwony autobus, z boku ma napisy, że to jakiś teatr. Nie pamiętam już skąd. Autobus jest pełen dzieci, wysiada ich opiekun i pyta czy uszyję czerwony kapturek dla Kapturka. Potrzebowali nakrycia głowy dla głównej bohaterki na występ. Ja taaakie oczy robię, ale to wszystko na serio, naprawdę chcą czerwony kapturek – śmieje się modystka. - No to uszyliśmy, z materiału, z rondkiem nad czołem. I jeździł potem z przedstawieniem po całej Polsce.
Drugi kapelusz też zapamiętała. – Świeżo otwarta pracownia, myślę więc, że trzeba by przygotować coś uderzającego na witrynę. No i zrobiłam kapelusz biały, z granatową lamówką i granatową wstążką. Bardzo morskie kolory, pięknie się udał, naprawdę. Postawiłam na wystawę, mija pół godziny, wchodzi klientka. Chce ten kapelusz z wystawy. Odmówiłam – skłamałam, że już zamówiony. I dodałam, że za tydzień zrobimy jej taki sam. Chciałam żeby choć trochę postał na widoku. 
Beret z beżowego misia
Mała Ewcia otwierała szafę mamy i… obcinała sweterkom ściągacze z rękawów. - Z jednej strony taki ściągacz związywałam i miałam gotową czapeczkę dla lalki – opowiada Ewa Mróz. - A jak potrzebowałam frędzli, to je sobie z obrusa obcięłam. Mama nie mogła sobie ze mną poradzić. Bardzo lubiłam też chodzić z mamą do krawcowej. Do dziś kocham materiały oglądać, dotykać. Jak widzę ładny materiał, od razu mam w głowie co z tego może być. I jak u krawcowej jakieś szmatki leżały, to ja je sobie zabierałam. Chowałam w rajtuzy, żeby nikt nie zauważył i w ten sposób wynosiłam. Ale kiedyś mama pomaga mi się rozebrać do kąpieli, zdejmuje rajstopy, a tu te szmatki wypadają! Mama: „A co to jest?” Przyznałam się, że je sobie zwyczajnie zabrałam, bo są mi bardzo potrzebne. Na to mama: mam natychmiast iść do krawcowej (mieszkała piętro niżej) oddać wszystko i przeprosić. Ależ było mi wstyd, o Boże! Krawcowa się śmiała, powiedziała, że nie ma sprawy, że mogę wziąć sobie te szmatki.
Trochę później większa już, bo 14-letnia Ewa idzie ul. 3 Maja do pralni Śnieżka. – Mam zanieść garnitur tatusia do prania, ale jak zawsze zatrzymuję się przed witryną modystki, pani Gacy - wspomina. - Bo tak jak materiały, tak samo od dziecka uwielbiałam nakrycia głowy. Przed sklepem modystki mogłam stać godzinami. Wszystko mi się tam podobało, a najbardziej taki beret. Do dziś go pamiętam. Z beżowego misia, z pomponem, jakie wtedy były modne. A płaszcz miałam ortalionowy – takie się wtedy nosiło – z mankietami podobnymi do misia z beretu. W końcu wchodzę do sklepu i nieśmiało mówię, że chciałabym ten beret przymierzyć. Przymierzam, a modystka: „Jak ty ładnie umiesz ten beret sobie ubrać! Taka dziewczynka, a jak się zna”.
Bo wtedy dzieciaki, jeśli już miały nosić berety (zwykle filcowe) to naciągały je sobie głęboko na uszy. Każdy inny sposób noszenia to był wstyd i obciach. Mamy  strasznie nad tym ubolewały, bezskutecznie próbując przekonać potomstwo do beretów na bakier.
Ewa Mróz: - Tak naprawdę weszłam do modystki, ponieważ na drzwiach jej pracowni wisiała kartka z ogłoszeniem, że potrzebna jest uczennica. Ale wstydziłam się powiedzieć o co chodzi, dlatego z tym beretem zaczęłam. Dopiero potem wybąkałam: „A ta karteczka jest aktualna? Można się tu uczyć?” Modystka odparła, że tak, i że do mnie napisze w tej sprawie. I po kilku dniach rzeczywiście przychodzi do mnie list - mogę się uczyć u modystki! Cieszyłam się jak szalona. Moja mama mocno się zdziwiła, bo nic jej wcześniej nie powiedziałam. No i zawodu nauczyłam się u pani Gacy. Trzy lata, potem zdałam egzamin na czeladnika. Nigdy tego nie żałowałam! Kocham to zajęcie, tylko to zawsze chciałam robić. 
„Według najnowszych trendów światowej mody”
Gdy miała już tytuł czeladniczy, poszła na roczny staż do Gdańska, do pracowni kapeluszy na ul. Pańskiej. - Moja szefowa miała siostrę w Starogardzie, też modystkę, ale nieczynną zawodowo. Otworzyła tam zakład i ja go jej prowadziłam. I to  było dla mnie super! Byłam taka dumna, że mam 18 lat i sama prowadzę tę całą pracownię. Byłam tam kilka lat. Ale, gdy wyszłam za mąż, chciałam być bliżej domu. Wróciłam więc ze Starogardu do Trójmiasta, z powrotem zabrała mnie modystka z Pańskiej. Robiłam tam kapelusze m.in. do teatru Wybrzeże. Jechałam do pracy nawet w niedzielę, tak mi się to podobało – te nakrycia głowy z różnych epok, męskie, damskie. Szefowa nie miała pojęcia, że ja w te niedziele pracuję – śmieje się. - Potem miałam nawet propozycję pracy w teatrze, ale oznaczało to dużo wyjazdów, a ja nie chciałam się na to porywać.
W końcu otworzyła własną pracownię „Ewa”. Śladem początków tej działalności jest ksero ulotki reklamowej z hasłem: „Własne wzornictwo i produkcja. Według najnowszych trendów światowej mody”. A poniżej: „Przyjdź! Odmień się na lato. Wybierz kapelusz na jesień”. Na zdjęciach kapelusze prezentuje córka modystki. – Rzeczywiście sama wszystko projektuję, śledzę modę, nowinki, w telewizji oglądam programy o trendach – mówi dziś Mróz. - Gdy jeszcze nie było tanich linii samolotowych do Niemiec, jechało się autokarem, 18 godz albo i więcej. Wtedy zawsze miałam inwencję – wymyślałam kapelusze, od razu rysowałam, oznaczałam strzałkami żeby wiedzieć, co chcę osiągnąć. Do dziś mam te projekty.
Wśród pamiątkowych wycinków prasowych, dyplomów i podziękowań, których Ewa Mróz przez lata uzbierała całą teczkę znajduję artykuł, który podkreśla, że jej pracownia ma atesty przyznane przez Krajową Komisję Artystyczną i Etnograficzną Fundację „Cepelia” Polska Sztuka i Rękodzieło. Pracownia „Ewa” dostała również nagrodę „Srebrny Guzik” na Targach Mody w Gdańsku i wyróżnienie w pomorskim konkursie Firma z Jakością. 
Kapelusz pełen deszczu
- Kapelusz jest dla każdej kobiety i do każdego stroju – nie ma wątpliwości szefowa pracowni. - Wcale nie trzeba od razu wkładać szpilek, cienkich pończoszek i szykownej sukni. Trzeba tylko umieć go dobrać. Kapelusz może być nawet do sportowej kurtki, jeśli to również sportowy, męski fason. 
O tym, że umiejętnie dobrany kapelusz dodaje wdzięku, tajemnicy, seksapilu dobrze wiedziały gwiazdy kina. W kapeluszach uwielbiały pokazywać się słynne aktorki: Greta Garbo, Marlena Dietrich (ach, ten jej cylinder!), Audrey Hepburn. Greta Garbo nawet swą zawodową karierę zaczynała od kapelusza. Gdy jako 14-latka rzuciła szkołę, zaczęła pracę jako sprzedawczyni w sklepie z kapeluszami, w domu towarowym PUB. Dodatkowo zarabiała jako modelka reklamując oferowane przez sklep nakrycia głowy. Również aktorzy filmowi wiedzieli, że kapelusze podkreślają ich męski urok. Humphrey Bogart, Gary Cooper, Al Pacino, Robert Redford ,Warren Beatty upodobali sobie słynne Borsalino. 
Kapelusze pojawiają się także w tytułach znanych filmów. Wystarczy wspomnieć choćby: „Kapelusz pełen deszczu”, „Kapelusz pana Anatola”, „Skutki noszenia kapelusza w maju”, czy „Kobietę w kapeluszu”.
Ale i wśród „zwykłych” ludzi są osoby, które bez kapelusza nie wyobrażają sobie nawet wyjścia do sklepu. - Mam taką klientkę, młoda dziewczyna. Kilka dni temu wchodzi do mnie. „Matko, przecież ona niedawno kapelusz kupiła” – myślę sobie. A tymczasem dziewczyna przyszła po kolejny. Co dwa miesiące ma nowy. Nieraz tak sobie rozmawiamy i kiedyś ona mi mówi: „Wie pani co, dobrze, że ja męża nie mam. Bo mam jeden pokój, a w nim same szafy, w nich same kapelusze”. Kiedy koleżanki tej dziewczyny przychodzą na kawę, siadają w tym kapeluszowym pokoju, przymierzają, oglądają co nowego. 
W Anglii jedną z okazji, by zaprezentować się w nowym, bardzo oryginalnym kapeluszu są słynne wyścigi konne w Ascot, odbywa się tam istne kapeluszowe szaleństwo. Czy na sopockim Hipodromie również?  – Na mniejsza skalę – odpowiada Mróz. - Rok-dwa lata temu zainteresowanie kapeluszami u mnie było niezłe, ale teraz jakiś sprzedawca idzie na wyścigi, na stojaku ma kilka modeli byle jakich i wielu osobom to wystarcza.
Pytam na jakie jeszcze okazje nosi się kapelusze. – Na pewno na ślub. Matka panny młodej musi mieć kapelusz obowiązkowo! – podkreśla. - Bywa, że przychodzi do mnie grupka kobiet. Wybierają się na ślub koleżanki, która ma takie życzenie, żeby zamiast kwiatów wszyscy goście mieli piękne kapelusze. Bo przyjęcie będzie w ogrodzie i trzeba się w nim wspaniale prezentować. Wykonując to zamówienie musiałam tylko pilnować, żeby nie powtórzyć modeli. 
Jak powstaje kapelusz? – Potrzebny jest stożek z materiału, np. wełny czy weluru. Ten stożek pod wpływem pary rozciąga się i formuje w przygotowany wcześniej wzór. Następnie należy go usztywnić. I znów poddać parowaniu, po czym ręcznie modelować na kalocie, czyli modelu głowy – zdradza modystka. – Robimy tylko kapelusze damskie. Męskie sprowadzam. Teraz dużo osób mieszka w Anglii. Gdy pracujący tam młodzi mężczyźni przyjeżdżają do Polski w odwiedziny, kupują u mnie kapelusze. Bo w Anglii każdy dżentelmen musi mieć kapelusz. 
Ze znanych postaci, swoich klientek Ewa Mróz wymienia Hankę Bielicką, która zamówiła piękny czerwony kapelusz i prezydentową Danutę Wałęsową. 
Wpadki? - E, to żaden problem – macha dłonią modystka. - Zawsze się przerobi, poprawi. Zdarzało się, owszem, że klientka na drugi dzień po zakupie zwracała kapelusz. Można zrozumieć - w domu na spokojnie przymierzyła, mężowi się nie spodobało, to przynosi oddać. Ale bywają też takie sprytne babki, co to kupi, na drugi dzień idzie w tym na pogrzeb, a po pogrzebie przynosi do zwrotu. Że niby córka jej kupiła identyczny. Jak mogła identyczny kupić, jak u nas każdy egzemplarz indywidualny?
Co jest najważniejsze w zawodzie modystki? - Cierpliwość, dokładność, dbałość o jakość. I oczywiście fantazja - odpowiada. 
A także gotowość na nowe wyzwania.  Od 2001 r. Ewa Mróz współpracuje z… jednostkami wojskowymi szyjąc berety dla żołnierzy wszystkich wojsk lądowych w Polsce. – Dzianinę beretową sprowadziliśmy z Australii. Materiał ten umożliwia wytwarzanie beretów wojskowych, zgodnie z wymogami NATO. Jest on odporny na wilgoć i oddziaływanie promieni słonecznych oraz przewiewny. Powoduje to, że nie deformuje się i nie płowieje – mówiła szefowa firmy z jednym z prasowych wywiadów. 
Pracownia „Ewa” wykonywała nakrycia głowy także dla innych służb – np. kapelusze marynarskie dla studentek Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni i służących w Marynarce Wojennej. 
Smutek, że to się skończy
Największy sukces? – Że tak długo to prowadzę – bez wahania odpowiada modystka. – Że robiliśmy kapelusze dla dobrych sklepów w Krakowie, w Poznaniu, że wystawialiśmy się na targach Amberif w Gdańsku. Ale martwię się, że nie ma komu przekazać zakładu. Mam już 70 lat, nie wiem jak długo jeszcze wytrwam. Córka za granicą, żadna z pracownic nie jest zainteresowana dalszym prowadzeniem pracowni, mimo że proponowałam. Przygnębia mnie brak uczennic. Nikt nie chce się uczyć na modystkę. Nie rozumiem tego! To zawód, który zawsze będzie potrzebny. Elegancka pani nie kupi przecież kapelusza w supermarkecie. Ale do tego trzeba mieć cierpliwość, zdolności manualne. Próbowałam z młodymi dziewczynami, ale przyszły z taaakimi pazurami, co chwila na fajki wychodziły, żadnego zainteresowania nauką nie wykazywały. A kiedyś, tak do lat 90. z całego Trójmiasta właśnie w Sopocie było najwięcej modystek, z siedem nas było. Teraz zostałyśmy już tylko dwie. Smutek, że to się skończy.
I narzeka: - Zepsuli mi moje ukochane miasto. Ten plac Przyjaciół Sopotu – coś strasznego! Były kiedyś piękne, stare drzewa, ładna fontanna z Jasiem Rybakiem, klimat był - wzdycha. - A teraz sam beton i coś tam tylko symbolicznie ciurka. Łzy się wyciskają z oczu! Dlatego latem kiedy tylko się da uciekam z miasta, na Kaszuby.