Wszystkie stworzenia duże i małe
Zagraniczne wczasy, wypad w góry, opalanie i ryby na Kaszubach. Nowy namiot i wędki kupione, wszystko już spakowane. I nagle okazuje się, że w tych wakacyjnych planach nie ma miejsca dla Fafika czy Reksa
 
Aleksandra Kozłowska
 
Podczas naszego spotkania telefon schroniska dzwoni niemal bez przerwy, co kilka minut. Jakiejś kobiecie zginął maltańczyk na plaży, inna pani pyta o psy, które obecnie są do adopcji. Za chwilę dziewczyna poszukuje labradora Leosia, znanego już pracownikom placówki uciekiniera, który gdy tylko zobaczy, że ogrodowa furtka jest niedomknięta, zmyka z domu. Kolejny telefon –  mężczyzna zgłasza błąkającego się po ulicy biszkoptowego labradora, opis pasuje do Leosia. Andrzej Jachacy, kierownik sopockiego schroniska dla bezdomnych zwierząt przekazuje więc numer do właścicielki niesfornego psiaka. 
- I tak przez cały dzień – komentuje szef schroniska. – Choć i tak lato to zwyczajowo martwy sezon, przynajmniej jeśli chodzi o adopcje. Ludzie myślą głównie o wypoczynku, masowo wracają do nas we wrześniu.
 
Ten pies? Nie znam go, błąkał się nad morzem
 
A lato w tym roku jest wyjątkowo słoneczne i ciepłe. Na wakacje, czy choćby krótki urlop wyrywa się każdy, kto może. Zagraniczne wczasy, wypad w góry, opalanie i ryby na Kaszubach. Nowy namiot i wędki kupione, wszystko już spakowane. I nagle okazuje się, że w tych wakacyjnych planach nie ma miejsca dla Fafika czy Reksa. Bo za duży, za głośny, tylko będzie przeszkadzał. No więc robi się tak: podjeżdża się do schroniska i opiekunom sprzedaje się łzawą historyjkę o tym, że ten oto pies błąkał się samotnie po plaży/al. Niepodległości/Monciaku (te trzy lokalizacje regularnie powtarzają się w tego typu opowieściach), więc trzeba było się nim zaopiekować, nakarmić, napoić, przecież tak na ulicy psa się nie zostawi. Ale, że nie ma się warunków, to tutaj się go przywiozło, niech znajdzie nowy dom, zwierzak. Tylko, że pies zdradza jak jest naprawdę. Patrzy ufnie na pana czy panią, nie rozumie dlaczego tu jesteśmy, niecierpliwi się: no, idźmy już gdzieś na spacer. A pan czy pani brnie dalej: „Nie, nie znam go, pierwszy raz widzę. Chcę tylko oddać, pewnie się komuś zgubił.” I zostawia się psa, który był z człowiekiem rok, dwa, pięć albo i więcej. I odchodzi bez żalu, bez jednego spojrzenia za siebie, ręka nawet nie zadrży, gdy smycz się przekazuje pracownikowi.
- Co robimy w takich sytuacjach? Oczywiście przyjmujemy zwierzę – mówi Jachacy. - Staramy się przy tym jak najwięcej o nim dowiedzieć: w jakim jest wieku, jaki ma charakter, czy na coś choruje. Ale trudno to wyciągnąć, bo ludzie z uporem trwają przy swojej wersji. Nie mają odwagi przyznać, że psa już nie chcą, więc wymyślają przejmujące historie. Nauczyłem się więc je traktować z dystansem. Choć, rzecz jasna, bywają też i prawdziwe przypadki porzucenia psa w lesie, dziś już to pojedyncze zdarzenia. Dostajemy zgłoszenie, że gdzieś tam biega wychudzony, zaniedbany pies, albo i nie biega, bo ktoś go przywiązał do drzewa. Ludzie jak chcą się pozbyć zwierzęcia, to zrobią wszystko, by do tego doprowadzić.
O ile wysyp „znalezionych” na ulicy czy plaży psów zaczyna się jeszcze przed wakacjami, to już w same wakacje trwa wysyp kociąt. - Urodziły się wiosną, zostały odchowane, teraz mają około dwóch miesięcy i trafiają do schroniska. I tak jest co roku. Większość z nich to koty, które rodzą się na wolności, przy blokach czy na działkach, ludzie je przynoszą. Czasem niepotrzebnie – żyją sobie kociaki w swoim środowisku, z mamą i rodzeństwem, radzą sobie, ale ktoś widzi: „O, jaki biedny, taki malutki” więc go zabiera. Ale bywają też i koty chore, więc dobrze, że do trafiają, tu mają leczenie i szanse na nowy dom – mówi Jachacy. - Zwłaszcza, że od kilku dobrych lat obserwujemy zasadniczą zmianę w podejściu do kotów. W latach 90. dorosłych kotów wydawaliśmy rocznie kilka, może kilkanaście. Dziś jest inaczej – koty stały się popularne, także te adoptowane ze schroniska. Rocznie wydajemy ich około dwustu. Zwykle te młodziaki, choć trafiają też do nas dorosłe osobniki. Mieszkał sobie taki kot ze starszą osobą, ona zmarła, rodzina przejmuje mieszkanie, majątek, ale kot już się w tym spadku nie mieści. No to do schroniska go – to reguła. 
 
Psy, konie, krowy…
 
Sopockie schronisko dla bezdomnych zwierząt od 1960 r. mieści się pod lasem, przy ul. 1 Maja, niedaleko Opery Leśnej. - Grupa miłośników zwierząt zrzeszona w Towarzystwie Opieki nad Zwierzętami rozpoczęła tę działalność i prowadzi ją do dziś. Zakupili stary barak, dostali tu grunt – opowiada Andrzej Jachacy. - Na początku zwierząt było nie dużo. Co ciekawe, trafiały tu też zwierzęta gospodarskie – był koń, krowy.
Od 1963 r. schronisko prowadzone jest na warunkach umowy z Miastem Sopot. Utrzymuje się z dotacji celowej Miasta i ze środków własnych – głównie darowizn i zbiórek publicznych. – Trafiła pani na ciekawy moment, właśnie szykujemy się do przeprowadzki. Nowe, większe schronisko znajduje się przy ul. Malczewskiego, też pod lasem. Już jest po odbiorze, wszystko gotowe. Pewnie we wrześniu urządzimy dzień otwarty.
Andrzej Jachacy w sopockim schronisku pracuje już 25 lat. - Od dziecka miałem zwierzęta w domu; był pies Morus - mały, bardzo przyjazny kundelek, miałem go od szczeniaka, żył u nas z 18 lat. Był też kot. Dziś zresztą także mam psa i kota. Tę pasję czułem zawsze i ta pasja pozostała. Mam to szczęście, że mogę połączyć pasję z pracą - bo zawsze chciałem pracować ze zwierzętami. Tu trzeba być trochę zwariowanym na ich punkcie, nie można mieć stosunku obojętnego. Gdy zaczynałem tu pracę w sąsiedztwie był targ, z drugiej strony sklep meblowy, działki ogrodowe… Stopniowo wiele się pozmieniało. Także podejście do zwierząt, na plus trzeba powiedzieć. 
I wspomina lata 90., kiedy schronisko było przepełnione, jak sam mówi - był to szczyt zwierząt w placówce. Stale przebywało tam ok. 160 psów i ok. 200 kotów. - Ludzie kompletnie nieodpowiedzialnie je brali, były modne rasy, każdy chciał mieć rottweilera czy dalmatyńczyka. Brali zwierzę pod wpływem emocji, pod wpływem dzieci, a zaraz potem wyrzucali jak niepotrzebne rzeczy. Wtedy też zaczęliśmy modernizację schroniska, wybudowany został nowy pawilon z ogrzewaniem podłogowym. Od 1996-98 powstały dodatkowe kojce i zadaszenia. 
 
Nie dla zwierząt, a dla ludzi
 
Dziś w sopockim schronisku przebywa 31 psów i 56 kotów. Liczba psów utrzymuje się na podobnym poziomie, czasem wzrasta, gdy ktoś podrzuci szczenięta, albo szczenną suczkę, która po dwóch dniach „się rozsypie” i stan zwierzęt od razu zwiększa się o pięć czy sześć sztuk. – Te liczby pokazują, że stosunek do zwierząt zmienił się na lepsze, przynajmniej w miastach – zauważa Jachacy. – Duża w tym zasługa mediów, także społecznościowych, gdzie mówi się o prawach zwierząt, o odpowiedzialności, o konieczności uwolnienia psów z łańcuchów. To sprawia, że dziś ludzie bardziej przemyślanie podchodzą do zwierząt w domu, choć stanu idealnego jeszcze nie osiągnęliśmy. Stanu, kiedy schroniska w ogóle nie będą potrzebne. Na zmniejszenie ilość kotów ma natomiast wpływ m.in. fakt, że od dziesiątków lat prowadzimy wspólnie z miastem sterylizację i kastrację wolno żyjących kotów. 
Jachacy irytuje się, gdy słyszy narzekania na inwestycje w nowe schronisko, na niepotrzebne – zdaniem niektórych – wyrzucanie pieniędzy, podczas, gdy tyle ludzi w potrzebie. - Skoro żyjemy w społeczeństwie, gdzie obok ludzi mamy udomowione zwierzęta, które człowiek porzuca, takie placówki są koniecznością. I nie powinno się mówić, że to schroniska dla zwierząt, a dla ludzi, bo to ludzie sprawiają że takie miejsca są potrzebne.
Są potrzebne, choćby wtedy, gdy zwierzę się zgubi, jak np. wspomniany już Leoś. – Dziś, w dobie Internetu, wszystkich tych portali typu: zaginione-znalezione zdecydowana większość właścicieli odnajduje swoje zwierzaki – mówi kierownik sopockiego schroniska. – Jeśli ktoś nie odbiera psa, to dlatego, że sam nie chce. Zdarza się np., że człowiek adoptuje psa przez jakąś fundację, bo przeczytał jego poruszającą historię, ściąga zwierzę nawet z głębi Polski. A potem porzuca, bo pies jest po przejściach i wymaga szczególnej troski, cierpliwości, nie rzadko pomocy behawiorysty. Pies trafia do nas, ale ponieważ jest zaczipowany, szybko odnajdujemy właściciela. A wtedy on potrafi unikać kontaktu jak tylko się da: nie odbiera telefonów, nie odbiera korespondencji, a gdy w końcu uda nam się do niego dotrzeć, wynajduje milion powodów dla których nie może wziąć zwierzęcia z powrotem. Bo ma zły charakter, jest nieposłuszne, złośliwe, nie tego się człowiek spodziewał. To jedne z najsmutniejszych przypadków.
Zdarzają się w schronisku zwierzęta nietypowe. - W mojej karierze mieliśmy już przeróżne gryzonie: myszki, szczury, chomiki. Ludzie zazwyczaj podrzucają je pod bramę w kartonie. Raz ktoś zostawił welonkę w akwarium-kuli, a raz świnkę, nie morską, tylko taką karłowatą. Przywieźli ją samochodem młodzi ludzie. Gdy dopytywałem skąd taki zwierzaczek, opowiedzieli, że jechali właśnie koło cmentarza przy Malczewskiego, zatrzymali się, weszli tak sobie do lasu, a tam… ta świnka. No, co za niespodzianka! – ironizuje Jachacy. - Co mieli zrobić? Złapali ją i do schroniska.  Na szczęście, wszystkie te podrzutki znajdywały nowych właścicieli. 
Regularnie pod opiekę placówki trafiają również dzikie zwierzęta. Normą są ptaki, zwłaszcza młode, które wypadły z gniazda – tych lepiej nie zabierać, rodzice o nie sami zadbają. Bywają też ranni skrzydlaci pensjonariusze – w tej chwili na leczeniu przebywa mewa z uszkodzonym skrzydłem. A gdy przypadek jest poważniejszy, chorego ptaka zawozi się do Pomorskiego Ośrodka Rehabilitacji Ptaków „Ostoja”. 
 
Młode idą z marszu
 
Najłatwiej, można powiedzieć, że z marszu właścicieli znajdują małe, sympatyczne, młode psiaki. Z ich adopcją nie ma problemów. Gorzej mają starsze psy, ciężko doświadczone przez człowieka. Albo te uważane za trudne, wymagające, jak rasy postrzegane jako agresywne. Nawet w tej chwili w schronisku przebywa kilka amstaffów - ludzie wzięli, bo taka moda na osiedlu, ale nie mieli pojęcia o wychowaniu takiego psa, jego charakterze i potrzebach, nie zrobili niczego żeby je poznać. Najłatwiej więc pozbyć się psa, problem z głowy. – Jest jednak wąska grupa prawdziwych miłośników zwierząt, ludzi świadomych, którzy wezmą do domu właśnie takiego „trudnego” czy starszego psa. By zapewnić mu czułość i opiekę do śmierci. Starsze koty też znajdują dom. Właśnie wczoraj wydałem kotkę, Dusię, która była w schronisku przez dziesięć lat. Trafiła do nas jako kociak, ale nie miała szczęścia, bo z reguły kocięta cieszą się dużym zainteresowaniem. Jest ich jednak tak dużo, że nie wszystkie się rozchodzą. Ale i do Dusi w końcu uśmiechnęło się szczęście.
Jakie warunki musi spełnić człowiek, by adoptować zwierzę ze schroniska?
Jachacy: - Nie jest tak, że ktoś przychodzi z ulicy i wskazuje palcem: „O, tego chcę”. Tak to nie działa. 
Najpierw jest zatem rozmowa, by zorientować się jakiego zwierzęcia człowiek oczekuje, jakie ma zamiary, czy to jego pierwsze zwierzę domowe. – My z kolei informujemy o tym, co przyszły właściciel musi zabezpieczyć dla wybranego psa czy kota. Że powinien zapewnić mu dobre warunki do końca życia. Żeby zastanowił się co zrobi z nim w czasie urlopu, zmiany pracy czy miejsca zamieszkania – opowiada szef schroniska. - Jeżeli mamy jakieś wątpliwości, robimy wizytę przedadopcyjną – sprawdzamy jakie ma warunki w domu, czy mieszka z rodzicami, czy mieszkanie wynajmuje i czy właściciel zgadza się na obecność zwierzęcia. Zwierzęta wydajemy tylko osobom pełnoletnim. Ale jeśli nawet pełnoletnia osoba mieszka z rodzicami, musi przyjść do nas z nimi, bo to ich mieszkanie. Przeprowadzamy też wizyty poadopcyjne – większość zwierząt ma się bardzo dobrze. Rocznie wydajemy ok. 400 zwierząt - psów i kotów. 
Zwroty? - Zdarzają się sporadycznie. Zwłaszcza, że aby uniknąć traktowania psa czy kota jako prezentu pod choinkę, przed świętami Bożego Narodzenia w ogóle wstrzymujemy adopcje.
Ale święta (a także Dzień Psa i Dzień Kota) mają tę zaletę, że wywołują erupcję ludzkiej życzliwości. Wtedy wiele osób chce wesprzeć naszych młodszych braci, odwiedza schronisko, przynosi zabawki, legowiska, koce, karmę – czasem tyle, że potem starcza jej na pół roku. - Współpracujemy ze wszystkimi szkołami w Sopocie – kontynuuje Jachacy. - Dzieciaki organizują zbiórki, przynoszą rzeczy dla zwierzaków, odwiedzają je. To również duża pomoc. 
Największą i również najbardziej regularną pomoc zapewniają jednak wolontariusze. Obecnie jest ich ok. 50, więcej niż psów. Większość z nich to ludzie młodzi, bardzo związani ze schroniskowymi zwierzakami. Dzięki nim psy są codziennie wyprowadzane, wygłaskane, wyczesane. Wspólnie z wolontariuszami schronisko przeprowadza też różne akcje, np. zbiórki na rzecz konkretnego zwierzaka, choćby na poważną operację.
 
Świat bez schronisk
 
Gdy pytam Andrzeja Jachacego o jego największe marzenie, odpowiada: – Jedno już się spełnia – to przeniesienie naszego schroniska w nowe miejsce. A poza tym marzę o tym, by doprowadzić do tego, by bezdomnych zwierząt było jak najmniej, żeby schroniska nie były potrzebne. Żeby te wszystkie trudniejsze, starsze zwierzaki znajdowały nowy dom, a my żebyśmy dawali tylko tymczasowe schronienie tym zwierzętom, które się zgubiły. I tyle.