Alicja Niewęgłowska, Sopot 1948 r.

Alicja Niewęgłowska z domu Serafinowicz we wspomnieniu córki, Ewy Niewęgłowskiej Patały.

 

Mamie zawdzięczam bardzo wiele. Przede wszystkim to, że mając mnie jedną nie wychowała mnie na rozkapryszoną, samolubną jedynaczkę. Była w stosunku do mnie dość surowa i bardzo wymagająca.

Z natury była malkontencką, trudno Jej było dogodzić. Wyznawała zasadę, że zło należy ganić, a dobro należy do porządku dziennego i nie ma o czym mówić.

Wiedziałam, że byłam całym Jej światem, dbała o mnie do przesady: o moje zdrowie, wygląd (gładko uczesane włosy, równo i krótko obcięte paznokcie, stosowne do możliwości ubranie) no i najważniejsze dobre zachowanie. Z tym było najtrudniej, bo byłam dzieckiem żywym, ruchliwym, obdarzonym fantazją i to rzutowało na moje zachowanie w szkole…Miewałam zmniejszoną ocenę ze sprawowania i to nierzadko ! Wymagała ode mnie bezgranicznego posłuszeństwa i dziś to sobie cenię, bo nauczyła mnie odpowiedzialności, punktualności, prawdomówności, ale wtedy „na gorąco” budziło częste konflikty, niejednokrotnie zażegnywane przez Babunię. Była apodyktyczna w stosunku do mnie, ale tez i Ojca i Babuni, wszystko musiało być tak jak tego oczekiwała, a to było trudne. Stosowała wobec mnie kary cielesne, a rękę miała ciętą. Chodziłam do szkoły muzycznej i ćwiczenia domowe odrabiałam pod Jej kierunkiem, a ile łez wylałam, ile po łapach oberwałam… Utarło się powiedzenie: „Ewunia weź chusteczkę. Mamusia prosi Cię do pianina” – chusteczka była oczywiście na łzy. Ponieważ rozpierała mnie energia i chęć zabawy te lekcje były dla mnie katuszą. Moja edukacja muzyczna trwała 6 lat, ale wirtuozem nie zostałam. Dziś nie pamiętam już ani czytania nut, ani nie potrafię zagrać prawie niczego, z małymi wyjątkami. Sytuacja finansowa zmusiła Rodziców do sprzedaży pianina, nie miałam więc styczności z instrumentem. I nie żałuję! Żałuję natomiast, że zamiast muzyki nie nauczono mnie jakiegoś języka obcego. Ale to były czasy, gdzie „burżuazyjnych” języków lepiej się było nie uczyć.

Moje więzy z Mamą bardzo trudno jest opisać, bo miałyśmy dobry kontakt (nie tak dobry jak z Babunią), ale ogólnie można powiedzieć, że ja się Mamy bałam.

Mama, podobnie jak Babunia, dbała o swoją powierzchowność, a to skutkowało brakiem bliższych kontaktów np. nie mogłam usiąść Mamie na kolanach, bo bym pogniotła jej spódniczkę, nie mogłam dotknąć włosów, bo zniszczyłabym jej fryzurę. Kiedy, już jako osoba dorosła, powiedziałam Mamie o tych moich wspomnieniach odpowiedziała, że to ja byłam dzieckiem, które nie lubiło być pieszczone czy przytulane…Stosunek do Matki, wiele jej metod przeniosłam wychowując swoje dzieci, ale też potrafiłam wielu rzeczy uniknąć i nie szczędziłam swoim dzieciom czułości i pieszczot.

Mama była typowym Bliźniakiem, mimo swojego malkontenctwa potrafiła być wesoła, dowcipna, w towarzystwie brylowała nie tylko urodą, ale też trafnymi ripostami. Mogła się podobać, bo np. w tamtych kryteriach damskiej urody uchodziła za ładną i zgrabną. Dla osób, które lubiła i ceniła potrafiła być miła, nielubianym jawnie niechęci nie okazywała, ale też nie dążyła do bliższych kontaktów.

W 1960 roku zachorowała na nowotwór i po rocznej chorobie zmarła 21.03.1962 r. Pochowana została na sopockim cmentarzu katolickim i jak sobie życzyła za życia - w suchym, słonecznym miejsku z widokiem na morze.