×

Komunikat o błędzie

User warning: The following module is missing from the file system: colorbox. For information about how to fix this, see the documentation page. in _drupal_trigger_error_with_delayed_logging() (line 1181 of /www/muzeumsopotu_sopocianie/www/jankaczkowski/includes/bootstrap.inc).

Spotkanie z Jackiem Jerzemowskim w Muzeum Sopotu, 24 listopada 2016 r.

Jana poznałem w III ŚLO w Sopocie, chodził do równoległej klasy A.
 
Początkowo absolutnie nie zakładałem, że Jan zostanie księdzem. On to obwieścił dopiero pod koniec LO. Podczas imprezy u niego w domu powiedział, że rozważa pójście do seminarium i w tamtym czasie mnie to już mocno nie dziwiło. W szkole była przyjazna atmosfera, myśmy się wszyscy tam lubili. Pamiętam go jako osobę, która dawała się lubić, był koleżeński, pomocny, otwarty. Uderzała jego inteligencja, widać było, że to jest nietuzinkowa postać.
Pamiętam, że Jan się zawsze jakoś odznaczał. Spotykaliśmy się albo w szkole, albo za szkołą, albo odwiedzaliśmy się w domach. Bywaliśmy też na piwie w barze Elita na ulicy Podjazd.   Z Janem można było się pośmiać. Nasze rozmowy nie dotyczyły samochodów. Nie rozmawialiśmy o dziewczynach. Rozmawialiśmy głównie o życiu. Pamiętam, że Jasiu filozofował, trochę nas umoralniał. A jednocześnie miał dystans do siebie i poczucie humoru, a przede wszystkim był dobrym człowiekiem.
Pamiętam następującą anegdotę związaną z Janem: pojechaliśmy na obóz do Mausza pomiędzy I a II klasą. Jan dojechał pekaesem z wielkim plecakiem. Wyciągnął z niego małe zawiniątko z rzeczami, a resztę plecaka wypełniało piwo! Nasza szkoła dawała receptę na życie, więc wiele osób po jej ukończeniu wpadło w wir zawodowy. Moje z Janem stosunki trochę się rozluźniły. Obaj pracowaliśmy po kilkanaście godzin na dobę. Na moim ślubie brał udział w celebrze, gdyż nie był jeszcze wtedy po święceniach. Zachowałem kartkę, którą przysłał mi na święta z seminarium w 1996 roku.
Odwiedziłem go kiedyś w hospicjum i pojechaliśmy do jego ulubionej kaszubskiej knajpki na kaczkę. W chorobie Jana nasze kontakty się zacieśniły. Pomagałem mu między innymi w uregulowaniu formalnych kwestii związanych z zabezpieczeniem ciągłości funkcjonowania hospicjum. Kiedyś odwiedziliśmy go z Wojtkiem Makaciem w hospicjum. Właśnie skończyło się zebranie w sprawie stowarzyszenia, które kieruje hospicjum, i mieliśmy iść na wspólny obiad. Czekamy na Jana, czekamy, czekamy. Czekanie się przedłuża, nagle wpada Jan i mówi „przepraszam, ale ktoś umarł i musiałem go pożegnać”. Co mi w Janie jako prezesie hospicjum zaimponowało, to jego umiejętności biznesowe. Byłem świadkiem, jak negocjując umowę, używał argumentów stawiających sprawę na ostrzu noża. Wywarło to na mnie, prawniku z zawodu, ogromne wrażenie.